listopada 06, 2018

Witold Makowiecki, Diossos

Witold Makowiecki, Diossos
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1969
Liczba stron: 206

            Po tę książkę sięgnęłam zarówno z sentymentu, jak i czytając prawem serii: najpierw „Przygody Meliklesa Greka”, a następnie „Diossos”. Obie powieści stanowią wprawdzie odrębną całość, jednak w drugiej pojawiają się bohaterowie z poprzedniej, którzy mają pewien wpływ na tytułowego Diossosa. Ta pozycja również pozostała na mojej półce z mojej słabości do ulubionych książek dzieciństwa. Najwyraźniej to jeszcze nie ten czas, bym mogła oddać ją w ręce kolejnych Czytelników. Wiem jednak, że taki moment nadejdzie.

            Jak już wspomniałam przy okazji poprzedniej powieści, Witold Makowiecki był z zawodu inżynierem rolnikiem i gdyby nie ciężka choroba, pewnie nie zająłby się literaturą. Można by teraz zastanawiać się, czy aby pewne rzeczy nie dzieją się w życiu właśnie w jakimś celu. „Przygody Meliklesa Greka” oraz „Diossos” powstały z myślą o jego dzieciach i pewnie sam autor nie spodziewał się ilu wydań i przekładów doczekają się w przyszłości. Niestety, stało się tak dopiero po jego śmierci. Obie książki jednak cechuje ten sam styl, ciekawie przedstawione elementy wiedzy o starożytnej Grecji oraz świetnie zarysowane postaci bohaterów.

            „Diossos”, z założenia powieść dla dzieci i młodzieży, może stać się przyjemną lekturą również dla dorosłych. Tytułowy bohater mieszka w Koryncie. Choć nie jest synem bogacza, jest szczęśliwy. Ma wspaniałą matkę, piękną i dobrą siostrę oraz dwóch przyjaciół. Nie są to bynajmniej kompani z tej samej ulicy, czy korynckie urwisy, lecz wierny pies i… flet, na którym potrafi wygrywać chwytające za serce melodie. Może i życie chłopca potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdyby nie fakt, że jego ojciec zmarł, a samotna kobieta z dwójką dzieci miała niewielkie szanse na przeżycie w starożytnej Grecji. W związku z tym, matka Diossosa wychodzi ponownie za mąż, za niejakiego Dromeusa: strażnika wielkiej bramy i łowcę niewolników. Szybko okazuje się, że mężczyzna to również pijak i szuler, który doprowadza rodzinę do skrajnej nędzy. 

            W tym czasie, w Koryncie wszyscy przygotowują się do igrzysk. Pewnego dnia do miasta przyjeżdżają z Miletu dostojni goście: Melikles i Polinik. Szczęśliwe zrządzenie losu sprawia, że zatrzymują się w domu Diossosa. Choć Melikles nie jest zachwycony panującą tam biedą, Polinikowi wystarcza spojrzenie siostry tytułowego bohatera: Euklei, by oświadczyć, że nigdzie indziej nie będzie nocował. Myliłby się jednak ten, kto by pomyślał, że właśnie igrzyska, w których Polinik bierze udział, staną się osią powieści. Po ich zakończeniu i wyjeździe gości, rodzina Diossosa staje przed dramatyczną sytuacją. Okazuje się, że Dromeus ma ogromne długi, których nie jest w stanie spłacić. Zgodnie z prawem w zamian oddaje dom i rodzinę. W jednej chwili wszyscy stają się niewolnikami. Jedynym sposobem na odzyskanie wolności jest spłacenie długów, jednak Dromeus nawet nie zamierza się tym przejmować. Diossos postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Ucieka strażnikom i rusza w daleka podróż do Miletu, by szukać pomocy u poznanego niedawno Polinika.
            Nie zamierzam zdradzać, jakie przygody go czekają, ani czy zdoła dotrzeć do celu. Niech za mnie przemówią karty powieści. Mogę co najwyżej wspomnieć, że powieść pełna jest niespodziewanych zwrotów akcji oraz przygód i zmagań nastoletniego chłopca z prawdziwym, często bardzo okrutnym życiem w starożytnej Grecji.

            Podobnie, jak to się miało z „Przygodami Meliklesa Greka”, powieść nadal jest mi bardzo bliska. Świetnie się czyta, a autor wykazuje się niezwykłą wiedzą na temat historii starożytnej Grecji. Mało tego, przemyca w treści wiele „smaczków” dotyczących tej epoki, które niełatwo jest znaleźć w podręcznikach. Bohaterowie intrygują, przygody wciągają, a całość z całą pewnością zachęca do pogłębiania wiedzy.

            Polecam jako miłą lekturę wszystkim, którzy lubią powieści przygodowe z akcją osadzoną w starożytności. Z pewnością czas spędzony na czytaniu nie będzie można nazwać czasem straconym. W tej książce również, na końcu znajdują się objaśnienia – to dla tych, którzy nie do końca orientują się w nazwach i określeniach charakterystycznych dla epoki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Anna Koprowska-Głowacka , Blogger