Witold Makowiecki, Diossos
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa
1969
Liczba stron: 206
Po
tę książkę sięgnęłam zarówno z sentymentu, jak i czytając prawem serii:
najpierw „Przygody Meliklesa Greka”, a następnie „Diossos”. Obie powieści
stanowią wprawdzie odrębną całość, jednak w drugiej pojawiają się bohaterowie z
poprzedniej, którzy mają pewien wpływ na tytułowego Diossosa. Ta pozycja
również pozostała na mojej półce z mojej słabości do ulubionych książek
dzieciństwa. Najwyraźniej to jeszcze nie ten czas, bym mogła oddać ją w ręce
kolejnych Czytelników. Wiem jednak, że taki moment nadejdzie.
Jak już wspomniałam przy okazji
poprzedniej powieści, Witold Makowiecki był z zawodu inżynierem rolnikiem i
gdyby nie ciężka choroba, pewnie nie zająłby się literaturą. Można by teraz
zastanawiać się, czy aby pewne rzeczy nie dzieją się w życiu właśnie w jakimś
celu. „Przygody Meliklesa Greka” oraz „Diossos” powstały z myślą o jego
dzieciach i pewnie sam autor nie spodziewał się ilu wydań i przekładów
doczekają się w przyszłości. Niestety, stało się tak dopiero po jego śmierci.
Obie książki jednak cechuje ten sam styl, ciekawie przedstawione elementy
wiedzy o starożytnej Grecji oraz świetnie zarysowane postaci bohaterów.
„Diossos”, z założenia powieść dla
dzieci i młodzieży, może stać się przyjemną lekturą również dla dorosłych.
Tytułowy bohater mieszka w Koryncie. Choć nie jest synem bogacza, jest szczęśliwy.
Ma wspaniałą matkę, piękną i dobrą siostrę oraz dwóch przyjaciół. Nie są to
bynajmniej kompani z tej samej ulicy, czy korynckie urwisy, lecz wierny pies i…
flet, na którym potrafi wygrywać chwytające za serce melodie. Może i życie
chłopca potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdyby nie fakt, że jego ojciec zmarł,
a samotna kobieta z dwójką dzieci miała niewielkie szanse na przeżycie w
starożytnej Grecji. W związku z tym, matka Diossosa wychodzi ponownie za mąż,
za niejakiego Dromeusa: strażnika wielkiej bramy i łowcę niewolników. Szybko
okazuje się, że mężczyzna to również pijak i szuler, który doprowadza rodzinę
do skrajnej nędzy.
W tym czasie, w Koryncie wszyscy
przygotowują się do igrzysk. Pewnego dnia do miasta przyjeżdżają z Miletu
dostojni goście: Melikles i Polinik. Szczęśliwe zrządzenie losu sprawia, że zatrzymują
się w domu Diossosa. Choć Melikles nie jest zachwycony panującą tam biedą,
Polinikowi wystarcza spojrzenie siostry tytułowego bohatera: Euklei, by
oświadczyć, że nigdzie indziej nie będzie nocował. Myliłby się jednak ten, kto
by pomyślał, że właśnie igrzyska, w których Polinik bierze udział, staną się
osią powieści. Po ich zakończeniu i wyjeździe gości, rodzina Diossosa staje
przed dramatyczną sytuacją. Okazuje się, że Dromeus ma ogromne długi, których
nie jest w stanie spłacić. Zgodnie z prawem w zamian oddaje dom i rodzinę. W
jednej chwili wszyscy stają się niewolnikami. Jedynym sposobem na odzyskanie
wolności jest spłacenie długów, jednak Dromeus nawet nie zamierza się tym
przejmować. Diossos postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Ucieka strażnikom i
rusza w daleka podróż do Miletu, by szukać pomocy u poznanego niedawno
Polinika.
Nie zamierzam zdradzać, jakie
przygody go czekają, ani czy zdoła dotrzeć do celu. Niech za mnie przemówią
karty powieści. Mogę co najwyżej wspomnieć, że powieść pełna jest
niespodziewanych zwrotów akcji oraz przygód i zmagań nastoletniego chłopca z
prawdziwym, często bardzo okrutnym życiem w starożytnej Grecji.
Podobnie, jak to się miało z „Przygodami
Meliklesa Greka”, powieść nadal jest mi bardzo bliska. Świetnie się czyta, a
autor wykazuje się niezwykłą wiedzą na temat historii starożytnej Grecji. Mało
tego, przemyca w treści wiele „smaczków” dotyczących tej epoki, które niełatwo
jest znaleźć w podręcznikach. Bohaterowie intrygują, przygody wciągają, a
całość z całą pewnością zachęca do pogłębiania wiedzy.
Polecam jako miłą lekturę wszystkim,
którzy lubią powieści przygodowe z akcją osadzoną w starożytności. Z pewnością
czas spędzony na czytaniu nie będzie można nazwać czasem straconym. W tej
książce również, na końcu znajdują się objaśnienia – to dla tych, którzy nie do
końca orientują się w nazwach i określeniach charakterystycznych dla epoki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz