W
2010 roku ukazała się moja książka „Czarownice z Pomorza i Kujaw”, natomiast w
obecnym, niejako jej kontynuacja, czyli „Magia ludowa z Pomorza i Kujaw”. Już
wcześniej pisałam sporo na temat procesach o czary: ich przebiegu. Wymuszaniu
zeznań i wyrokach. Nie przedstawiłam jednak bliżej idei sabatu, który już
poprzez samą nazwę budzi ciekawość, niepokój i obawy.
Sabat kojarzy się najczęściej z
hucznymi biesiadami czarownic i diabłów, podczas których poza tańcami planowane
są kolejne działania na szkodę ludzi. Samo słowo weszło nawet do języka
potocznego, gdyż niekiedy w sposób ironiczny określa się tak „babskie
spotkania” na ploteczkach.
Historia czarownic nie
istnieje jednak bez sabatów. Ba, w żadnym procesie o czary nie mogło zabraknąć opisów
o zebraniach czarownic na Blocksbergach (Pomorze) lub Łysych Górach. Pomorska
nazwa wywodzi się od nazwy szczytu w górach Harz, co wskazuje na niemieckie
pochodzenie tych wyobrażeń. Warto jednak wiedzieć, że Blocksberg wcale nie
musiał być górą. Mogło to być każde inne miejsce, gdzie czarownice mogły się
spotkać, np. łąka, las, bagno, cmentarz, polana, itp. Niekiedy zwykły
śmiertelnik mógł trafić tam przypadkowo, gdyż łatwo było je rozpoznać, choćby
po wydeptanej trawie- podczas tańców w kole tworzyły się kręgi.
Częstotliwość sabatów była
różnorodna. Odbywały się raz w tygodniu, choć niektóre źródło podają nawet
trzy. Najlepszym dniem na sabat był czwartek (zresztą ogólnie uchodził on za
dzień szczególnie przeznaczony na wszelkie uroczystości). Jednak czarownice
spotykały się niekiedy również we wtorki, czwartki i niedziele oraz w dni świąt
kościelnych. Największy sabat przypadał na Pomorzu w noc Walpurgii, czyli przed
1 maja. Podobno tego wieczoru każdy mógł dostrzec czarownicę lecącą na spotkanie-
wystarczyło usiąść przed chatą i patrzeć w niebo. Ci, którzy szczególnie
obawiali się złych mocy, znaczyli drzwi domostw i budynków gospodarczych,
malując na nich trzykrotny znak krzyża białą, czerwoną lub czarną farbą.
Ponadto zbieżność sabatów ze świętami
ludowymi, których tradycje sięgają czasów przedchrześcijańskich wzbudziło
zaniepokojenie teologów, którzy uznali, że z całą pewnością były to spotkania z
diabłami. Zresztą we wszystkich źródłach związanych z procesami o czary
powtarzał się pewien schemat:
I Przygotowania czarownicy i podróż
(najczęściej na miotle, ożogu, widłach, grabiach lub desce do pieczenia chleba)
II Uroczystość, połączona z
podpisaniem kontraktu z diabłem, ucztą oraz niekiedy z nadaniem nowego imienia
III Powrót do domu
Inkwizytorzy, którzy wypytywali
oskarżone kobiety (w rzeczywistości zaś przy pomocy katów wymuszali zeznania)
mieli już swoje wyobrażenia, jak to musiało wyglądać i tak długo naciskali, aż
zeznania zaczynały pokrywać się z ich wizją.
Musiały
więc pojawić się opowieści o specjalnej maści, którą czarownica nacierała się
przed opuszczeniem domu. Żeby brzmiało to odpowiednio drastycznie, ową maść
miano pozyskiwać z rozkopanych grobów niemowląt lub odpowiednio preparowanych
szczątków wisielców oraz ziół (wśród nich najczęściej wymieniano: cykutę wodną,
blekot, belladonnę, psiankę, lulek lekarski i wilczą jagodę). Następnym krokiem
było przejście ze świata fizycznego do duchowego, a więc wspomniany już lot na
Blocksberg (bardzo często przez komin). Przed opuszczeniem domu padało jeszcze
zaklęcie, które przetrwało w licznych podaniach i bajkach ludowych: „Na i z powrotem i nigdzie więcej”.
Podróż nie zawsze była bezpieczna. W źródłach pojawiają się nawet opowieści o
zderzeniach i różnych wypadkach.
Na
miejscu czekał już na czarownice sam władca piekieł, najczęściej w postaci
mężczyzny z brodą i rogami, choć pojawiały się opowieści o tym, że ukazywał się
jako kozioł lub ropucha. Czarownice miały oddawać mu hołd poprzez pocałunek w
pośladek. Następnie kandydaci na czarownice lub czarowników (nie zapominajmy,
że i mężczyzn oskarżano o czary) własną krwią podpisywali kontrakt, w zamian za
co otrzymywali wielkie moce i bogactwa. Później odbywać się miały tzw. czarne
msze- ich opisy znaleźć można choćby u Alfreda Haasa. Kolejnym punktem sabatu
była właściwa biesiada. Zaczynały się tańce, uczty i różne zabawy. Oskarżeni
często opowiadali o tym, że najczęściej podawano groch, mięsiwa, smalec i
chleb, zaś napitkiem było wino lub piwo. Do tańca przygrywała kapela, która
niewiele różniła się od tych, jakie można było spotkać na wiejskich
potańcówkach. Ponadto ważną rolę w
tańcach pełniły włosy. Diabły wyczesywały je ludziom przy różnych okazjach, a
następnie sporządzano z nich linę, której trzymali się tańczący. Zerwanie
takiego sznura zwiastowało kłopoty dla czarownic. Bywało, iż uczty zmieniały
się wręcz w orgie. Sabaty kończyły się przed świtem, gdyż czarownice musiały
wrócić do domów. Pierwsze promienie słońca odbierały bowiem ich magiczną
umiejętność latania.
Tego
typu opowieści o sabatach powtarzały się w zeznaniach, do jakich zmuszano
oskarżonych o czary. Bardzo możliwe, że były one echem dawnych, jeszcze
przedchrześcijańskich spotkań kobiet, podczas których starsze przekazywały
wiedzę młodszym oraz odprawiały prastare rytuały związane z magią natury, jak np.
tańce wokół drzew i źródeł.
Literatura:
Baschwitz K., Czarownice. Dzieje
procesów o czary, Warszawa 1971
Clifton C., Encyklopedia herezji i
heretyków, Poznań 1996
Gołębiowski Ł., Lud polski. Jego
zwyczaje, zabobony, Warszawa 1884
Haas
A., Ein Pommerscher Hexenprozess aus den Jahre 1676, In: Blatter für pommersche
Volskskunde, 1897
Haas
A., Pritziger Hexenprozesse aus den Jahren 1692-1694, In: Ostpommersche Heimat,
1931
Potkowski E., Czary i czarownice,
Warszawa 1970
Ptaśnik J., Kultura wieków
średnich, Warszawa 1959
Skrzypek M., Diabeł i carownica, w:
Człowiek i światopogląd, nr 12, 1988
Szczepaniak- Kroll A., Sabat w
kulturze ludowej Pomorza, w: Nasze Pomorze: rocznik Muzeum Zachodnio-
Kaszubskiego w Bytowie, Nr 3, 2001
Wetzel
G., Hexen Hexenaberlungen und Hexenverbrennunganno, In: Ostpommersche Heimat,
Tychow 1931
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz