Jesień
jest piękna… Pomimo szarug, szybko następujących ciemności, deszczu i wiatrów,
ma ona swoje drugie, wyjątkowe oblicze. Wystarczy, że zaświeci słońce, a
rozświetli się wszystkimi kolorami liści. Wystarczy, że o świcie popatrzymy
przez okno i w snujących się nisko nad ziemią mgłach dostrzeżemy jej
nieuchwytną magię. Wystarczy, że docenimy bogactwo darów ziemi, które niesie ze
sobą…
Niestety,
te wszystkie barwy szybko nikną, gdy nasila się choroba. Dla osób chorych na
stwardnienie rozsiane jesień rzadko kiedy jest łaskawa. To czas, gdy choroba
pokazuje swoje mroczne oblicze. Ja również zaliczam się do tej grupy.
Jak
każdego roku jesień kojarzy mi się głownie z pogorszeniem. Nasila się okrutna
dla mnie spastyczność. Wprawdzie towarzyszy mi ona każdego dnia przez okrągły
rok i wiele osób zastanawia się na czym w ogóle chodzę, jednak jesienią staje
się wręcz nieznośna. Czym ona jest? W najprostszych słowach można określić ją jako
bolesną sztywność mięśni, która odbiera mi sprawność. Nogi przypominają
kamienne słupy, których nie sposób podnieść, a ich ciężar utrudnia poruszanie.
Do tego dochodzą bolesne skurcze obejmujące całe ciało i ciasny i bolesny „gorset”
opasujący tułów i utrudniający oddychanie. Gdy do tego dochodzi jeszcze
zaostrzenie astmy, ten oddech staje się udręką. Podobnie jest z rękami, które
nagle stają się mało użyteczne, a wszystko, co trzymam ląduje najczęściej na
ziemi.
Mało
tego, raz na jakiś czas tracę wzrok. Ot tak, po prostu. Oczy nagle przestają
pracować. Bywa, że widzę podwójnie, ale zdarza się również, że całkowicie tracę
wzrok. Kilka dni temu właśnie tak się stało. Zupełnie niespodziewanie
przestałam widzieć i poruszałam się po omacku. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi
wówczas do głowy brzmiała: „Czy tym razem także to minie?” Położyłam się z
nadzieją, iż to jednak przejściowe. Na szczęście, po kilku godzinach wzrok
powrócił.
Do
tego dochodzi nasilone zmęczenie, które jakże często uniemożliwia mi realizację
własnych zamierzeń. Walczę z nim wszelkimi dostępnymi metodami, choć mam
świadomość, iż tej walki na dłuższą metę nie wygram…
Zbyt
często mam wrażenie, że mózg i ciało nie do końca ze sobą współgrają. Dlatego
staram się żyć każdym dniem, cieszyć się z najmniejszych przyjemności i każdego
dnia dziękować za to, że wciąż widzę, wciąż jestem w stanie podnieść się z
łóżka i mówić. Aż za dobrze wiem, iż w chwili, kiedy się poddam, nie przegram
tylko bitwy, ale całą wojnę.
Właśnie
dlatego jestem tak wdzięczna za każdą złotówkę, która wpłynęła na moje
subkonto.
Dzięki
Waszej pomocy mogę korzystać z dobrodziejstw rehabilitacji, która przedłuża
moją samodzielność.
Dzięki
Waszej pomocy mogę wykupić niezbędne leki umożliwiające mi zniesienie
nieustannego bólu i ułatwiające funkcjonowanie.
Już
w sobotę wybieram się na 2-tygodniową rehabilitację, która z całą pewnością nieco
usprawni mnie ruchowo, ułatwi oddychanie i przywróci siły do podjęcia kolejnych
wyzwań.
Dziękuję z całego serca za Waszą
pomoc i wsparcie!
Dziękuję, że jesteście ze mną i wspieracie
w tej ciągłej walce!
Jeżeli anioły chodzą po świecie, to
z całą pewnością przybrały Waszą postać!
Ze
swojej strony nie mogę dać wiele poza wdzięcznością, sercem i tą wiedzą, którą
jeszcze mam szansę się z Wami podzielić.
Jeszcze
raz bardzo gorąco dziękuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz