Przed wiekami na dwóch brzegach Jeziora Świętego leżały dwa potężne
grody, których granicą była Święta Struga. Mieszkańców dzieliła jednak nie
tylko woda, ale także wiara. W jednej osadzie wciąż oddawano cześć dawnym
bogom w świętym gaju: składano ofiary z kwiatów i chleba, palono
święty ogień i zanoszono modły znane od wieków. Natomiast w drugim
grodzie wznosił się drewniany kościółek zwieńczony krzyżem, a zamiast
unoszącego się w niebo dymu ofiarnego niosły się pobożne pieśni. Wrogość
narastała z dnia na dzień. Dla obu stron bóstwa były bowiem najważniejsze,
a ich religia jedyna i prawdziwa. Niechęć ta jednak nie mogła
zniszczyć prawdziwej miłości, która niespodziewanie połączyła dwoje młodych
ludzi. Piękna dziewczyna była córką kapłana i często u jego boku oddawała
cześć bóstwom przodków. Jej złote jak łany pszenicy włosy zdobił wieniec
z polnych kwiatów – symbol niewinności. Darzyła ona odwzajemnioną miłością
młodzieńca z chrześcijańskiej osady. Młodzi spotykali się więc na przekór
wszystkiemu, co ich dzieliło. Wiara nie była dla nich przeszkodą. Wpatrzeni
w siebie, doskonale wiedzieli, że to ich miłość jest najpotężniej- szą
siłą. Nie zniechęcały ich wrogie spojrzenia, nie raziły szepty i groźby
potępienia. Pragnęli być razem i codziennie, o świcie
i o zmierzchu, kradli dniom chwile szczęścia. Spotykali się nad
brzegiem i pływali wspólnie łodzią po jeziorze. – Nie potrafię tak żyć.
Miłuję cię i nic nie jest w stanie tego zmienić. Nieważne, czy
wierzysz w prawdziwego Boga. Wiem, że w głębi serca masz jasną duszę
i idziesz drogą prawdy – westchnął pewnego razu młodzieniec.
– Przy tobie
z całą pewnością jest to droga miłości – uśmiechnęła się serdecznie.
Spojrzał w jej błękitne oczy, które przypominały niebo
w pogodny dzień, i dodał:
– Chciałbym,
byś była moją żoną. Te krótkie chwile, gdy jesteśmy razem, to zbyt mało.
Chciałbym, byś była przy mnie zawsze. Gdy ciebie nie ma, tęsknię. Gdy jesteś
przy mnie, martwię się, że za chwilę musimy się rozstać.
– Ja również
pragnę być u twego boku – odpowiedziała, opuszczając wzrok. Po chwili na
jej policzkach pojawiły się rumieńce, a oczy rozbłysły jak gwiazdy. –
Możemy być razem!
– W jaki
sposób? – zapytał. – Wiesz, że uczynię wszystko, bylebyś została moją
żoną.
– Pamiętasz?
Niedługo Kupalnocka… W świętym gaju zapłoną ognie z brzozy
i jesionu, rozpoczną się tańce i obrzędy ku czci słońca, księżyca,
ognia i wody… Ku czci miłości. Uplotę wianek i powierzę go wodzie.
Wyłów go, a będę twoja. Na zawsze. Tak jak tego oboje pragniemy! Chłopak
opuścił głowę. Doskonale znał ten prastary zwyczaj, wszak sam jako dziecko
przyglądał się obchodom tego święta. Nie zdążył zapomnieć tradycji,
z których się wywodził. Nie tak jednak wyobrażał sobie teraz zaślubiny
z ukochaną.
– Nie
mogę – odpowiedział cicho. – Musiałabyś przyjąć chrzest i dołączyć do
nas. Wówczas nawet mój ojciec by nas pobłogosławił, a wszyscy przyjęliby
cię do naszej wspólnoty.
– I wasz
kapłan miałby udzielić nam ślubu?
– Tak. Wtedy
bylibyśmy małżeństwem w oczach Boga i ludzi.
Posmutniała. Ponownie okazywało się, że dzieląca ich przepaść jest zbyt
głęboka. Nawet miłość nie była w mocy jej przezwyciężyć. Spojrzeli na
siebie bezradnie. Choć czuli, że są sobie przeznaczeni, to jednak nie mogli być
razem. Tymczasem w drewnianym kościele na jednym brzegu jeziora zabrzmiał
dzwon. Młodzieniec odwrócił głowę.
– Czas na
nabożeństwo. Muszę już wracać. Ale Bóg mi świadkiem, że poruszyłbym ziemię
i niebo, by być z tobą na wieki – dodał żarliwie.
– Ja również,
najmilszy. I przysiąc ci mogę, że zawsze będę cię kochała. Przez całą
wieczność.
Jakby w odpowiedzi na te słowa gdzieś nad nimi przetoczył się
grzmot. Dotąd błękitne niebo zasnuły ciemne chmury, a gwałtowne porywy
wiatru wzburzyły gładką toń jeziora.
– Bogowie
dali nam znak – szepnęła dziewczyna, trzymając się kurczowo burty łodzi.
Na brzegach jeziora pojawili się ludzie, którzy dostrzegli niewielką łódkę kołyszącą
się gwałtownie na falach jeziora. Z obu stron posypały się groźne okrzyki
pod adresem młodych, gdyż niespodziewaną burzę postrzeżono jako głos zagniewanych
bóstw. Para jednak nawet nie słyszała nawoływań. Walcząc z coraz to
większymi falami, młodzi starali się dobić do brzegu. Burza tymczasem wzmagała
się coraz bardziej. Błyskawice przecinały mroczne niebo, odgłosy grzmotów
następowały jeden po drugim. Wicher miotał łódką niczym łupinką orzecha.
Zakochani spojrzeli sobie w oczy i chwycili się za ręce. Wiedzieli
już, że nie zdołają przezwyciężyć nawałnicy. Po chwili kolejna fala zatopiła
łódź, pogrążając ich w odmętach.
Od tego czasu w letnie noce na środku jeziora dostrzec można dwie
jasne postaci. To duchy nieszczęsnych kochanków wciąż powracają na miejsce
ostatniego spotkania. Nie trzeba się ich lękać. Zapatrzeni w siebie, nawet
nie dostrzegą ludzkiej obecności. Ci jednak, którzy ich zobaczą, z całą
pewnością będą mieli szczęście w miłości.
Z książki: "Legendy z Kociewia i Borów Tucholskich"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz