października 30, 2016

Kochankowie z jeziora (Ocypel)

Przed wiekami na dwóch brzegach Jeziora Świętego leżały dwa potężne grody, których granicą była Święta Struga. Mieszkańców dzieliła jednak nie tylko woda, ale także wiara. W jednej osadzie wciąż oddawano cześć dawnym bogom w świętym gaju: składano ofiary z kwiatów i chleba, palono święty ogień i zanoszono modły znane od wieków. Natomiast w drugim grodzie wznosił się drewniany kościółek zwieńczony krzyżem, a zamiast unoszącego się w niebo dymu ofiarnego niosły się pobożne pieśni. Wrogość narastała z dnia na dzień. Dla obu stron bóstwa były bowiem najważniejsze, a ich religia jedyna i prawdziwa. Niechęć ta jednak nie mogła zniszczyć prawdziwej miłości, która niespodziewanie połączyła dwoje młodych ludzi. Piękna dziewczyna była córką kapłana i często u jego boku oddawała cześć bóstwom przodków. Jej złote jak łany pszenicy włosy zdobił wieniec z polnych kwiatów – symbol niewinności. Darzyła ona odwzajemnioną miłością młodzieńca z chrześcijańskiej osady. Młodzi spotykali się więc na przekór wszystkiemu, co ich dzieliło. Wiara nie była dla nich przeszkodą. Wpatrzeni w siebie, doskonale wiedzieli, że to ich miłość jest najpotężniej- szą siłą. Nie zniechęcały ich wrogie spojrzenia, nie raziły szepty i groźby potępienia. Pragnęli być razem i codziennie, o świcie i o zmierzchu, kradli dniom chwile szczęścia. Spotykali się nad brzegiem i pływali wspólnie łodzią po jeziorze. – Nie potrafię tak żyć. Miłuję cię i nic nie jest w stanie tego zmienić. Nieważne, czy wierzysz w prawdziwego Boga. Wiem, że w głębi serca masz jasną duszę i idziesz drogą prawdy – westchnął pewnego razu młodzieniec.
– Przy tobie z całą pewnością jest to droga miłości – uśmiechnęła się serdecznie.
Spojrzał w jej błękitne oczy, które przypominały niebo w pogodny dzień, i dodał:
– Chciałbym, byś była moją żoną. Te krótkie chwile, gdy jesteśmy razem, to zbyt mało. Chciałbym, byś była przy mnie zawsze. Gdy ciebie nie ma, tęsknię. Gdy jesteś przy mnie, martwię się, że za chwilę musimy się rozstać.

– Ja również pragnę być u twego boku – odpowiedziała, opuszczając wzrok. Po chwili na jej policzkach pojawiły się rumieńce, a oczy rozbłysły jak gwiazdy. – Możemy być razem!
– W jaki sposób? – zapytał. – Wiesz, że uczynię wszystko, bylebyś została moją żoną.
– Pamiętasz? Niedługo Kupalnocka… W świętym gaju zapłoną ognie z brzozy i jesionu, rozpoczną się tańce i obrzędy ku czci słońca, księżyca, ognia i wody… Ku czci miłości. Uplotę wianek i powierzę go wodzie. Wyłów go, a będę twoja. Na zawsze. Tak jak tego oboje pragniemy! Chłopak opuścił głowę. Doskonale znał ten prastary zwyczaj, wszak sam jako dziecko przyglądał się obchodom tego święta. Nie zdążył zapomnieć tradycji, z których się wywodził. Nie tak jednak wyobrażał sobie teraz zaślubiny z ukochaną.
– Nie mogę – odpowiedział cicho. – Musiałabyś przyjąć chrzest i dołączyć do nas. Wówczas nawet mój ojciec by nas pobłogosławił, a wszyscy przyjęliby cię do naszej wspólnoty.
– I wasz kapłan miałby udzielić nam ślubu?
– Tak. Wtedy bylibyśmy małżeństwem w oczach Boga i ludzi.
Posmutniała. Ponownie okazywało się, że dzieląca ich przepaść jest zbyt głęboka. Nawet miłość nie była w mocy jej przezwyciężyć. Spojrzeli na siebie bezradnie. Choć czuli, że są sobie przeznaczeni, to jednak nie mogli być razem. Tymczasem w drewnianym kościele na jednym brzegu jeziora zabrzmiał dzwon. Młodzieniec odwrócił głowę.
– Czas na nabożeństwo. Muszę już wracać. Ale Bóg mi świadkiem, że poruszyłbym ziemię i niebo, by być z tobą na wieki – dodał żarliwie.
– Ja również, najmilszy. I przysiąc ci mogę, że zawsze będę cię kochała. Przez całą wieczność.
Jakby w odpowiedzi na te słowa gdzieś nad nimi przetoczył się grzmot. Dotąd błękitne niebo zasnuły ciemne chmury, a gwałtowne porywy wiatru wzburzyły gładką toń jeziora.
– Bogowie dali nam znak – szepnęła dziewczyna, trzymając się kurczowo burty łodzi. Na brzegach jeziora pojawili się ludzie, którzy dostrzegli niewielką łódkę kołyszącą się gwałtownie na falach jeziora. Z obu stron posypały się groźne okrzyki pod adresem młodych, gdyż niespodziewaną burzę postrzeżono jako głos zagniewanych bóstw. Para jednak nawet nie słyszała nawoływań. Walcząc z coraz to większymi falami, młodzi starali się dobić do brzegu. Burza tymczasem wzmagała się coraz bardziej. Błyskawice przecinały mroczne niebo, odgłosy grzmotów następowały jeden po drugim. Wicher miotał łódką niczym łupinką orzecha. Zakochani spojrzeli sobie w oczy i chwycili się za ręce. Wiedzieli już, że nie zdołają przezwyciężyć nawałnicy. Po chwili kolejna fala zatopiła łódź, pogrążając ich w odmętach.
Od tego czasu w letnie noce na środku jeziora dostrzec można dwie jasne postaci. To duchy nieszczęsnych kochanków wciąż powracają na miejsce ostatniego spotkania. Nie trzeba się ich lękać. Zapatrzeni w siebie, nawet nie dostrzegą ludzkiej obecności. Ci jednak, którzy ich zobaczą, z całą pewnością będą mieli szczęście w miłości.

Z książki: "Legendy z Kociewia i Borów Tucholskich"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Anna Koprowska-Głowacka , Blogger