Dzierzgoński
komtur Albrecht von Schwarzburg uchodził za miłośnika pokoju, któremu nie
podobał się pomysł wielkiej wojny z królem Jagiełłą. Podczas narad wielokrotnie
przestrzegał przed zbrojnym starciem, czym narażał się na kpiny braci i zarzuty
tchórzostwa. Kiedy jednak zapadła ostateczna decyzja i wielki mistrz Ulrich von
Jungingen wezwał go wraz z rycerzami do stawienia się pod sztandary Zakonu,
nawet nie krył swojej wściekłości. Posłuszny złożonym ślubom polecił wprawdzie
przygotować wszystko do wymarszu, lecz na każdym kroku dawał upust złości.
Wszyscy schodzili mu więc z drogi. Ktoś jednak musiał pozostać na straży zamku;
czekano więc cierpliwie na jego decyzję. Tymczasem komtur uporczywie milczał,
zajęty przygotowaniami do wyprawy. Kiedy więc rycerze, gotowi na wojnę
wjeżdżali na zwodzony most, jeden z kanoników zastąpił Albrechtowi drogę.
-
Panie, komu na ten czas polecasz zamek?- zapytał.
-
Tobie i złym duchom, które doradziły wielkiemu mistrzowi tę wojnę.- warknął
komtur i ponaglił konia.
Końskie kopyta zadudniły na moście
niczym złowroga zapowiedź tego, co stać się miało w przyszłości. Kanonik, który
dopytywał się o władzę nad zamkiem, zmarł wkrótce w tajemniczych
okolicznościach. Albrecht von Schwarzburg zginął w bitwie pod Grunwaldem. Ci
spośród towarzyszących mu rycerzy, którzy podzielili jego los, a byli zwolennikami
zbrojnego konfliktu powrócili do dawnej siedziby jako duchy. Odtąd dziwne
rzeczy zaczęły dziać się na zamku.
W
jedzeniu i napitkach, jakie podawano do stołu znajdowano krew, służba błąkała
się po zamku nie mogąc odnaleźć właściwych korytarzy, na schodach i w komnatach
pojawiały się widmowe postaci rycerzy, a rzeczy i zwierzęta przenosiły się w
różne miejsca. Czasami na dziedzińcu słychać było wycie psów i wilków, choć
mimo usilnych poszukiwań nie można było odnaleźć zwierząt. Nowy komtur także szybko
przekonał się o mocy tych przerażających zjawisk. Pewnego dnia niewidzialne
ręce porwały go z sali biesiadnej i posadziły na murach zamkowych. Rycerze z
trudem zdjęli go z tego niebezpiecznego miejsca. Nie pomagały modły, ani
zaklinanie złych duchów. Kiedy piekielne moce znowu dały o sobie znać
podpalając brodę komtura, ten rozkazał opuścić warownię. W ślady rycerzy poszli
także i inni mieszkańcy. Zamek- tak jak przewidział mądry Albrecht- znalazł się
we władaniu złych duchów.
*
Niezwykle bliskie spotkanie z tymi
duchami miał pewien mieszkaniec Dzierzgonia, z zawodu kowal, który powrócił do
domu z długiej pielgrzymki do Rzymu. Sąsiedzi ucieszyli się na jego widok, on
zaś ze szczerym zdziwieniem wysłuchał opowieści o wielkiej bitwie pod
Grunwaldem, klęsce Zakonu i śmierci wielu rycerzy, wśród nich zaś brata
komtura, który był ojcem chrzestnym jego syna.
-
A co z zamkiem?- zapytał.
-
Zamek? Stoi, ale Bóg wie, jak długo jeszcze, skoro grasują w nim duchy.-
odpowiedział jeden z sąsiadów- Nikt tam nawet wejść nie chce, a co dopiero
zamieszkać.
-
Nie żartujcie, kumie. Duchy? W siedzibie rycerzy krzyża?- powątpiewał.
-
Sam sprawdź!
Mężczyzna uznał, że to doskonały
pomysł. Nazajutrz ruszył do zamku. Był piękny dzień, promienie słońca igrały na
murach, rozświetlały opuszczony most i jakby zapraszały do wnętrza. Kowal
pewnym krokiem wszedł do środka. Nagle, tuż za zwodzonym mostem zauważył brata
komtura, który skinął na niego ręką.
-
A jednak żyjecie!- ucieszył się na jego widok- Mówili mi, żeście padli na polu bitwy,
ale widzę, iż to były tylko czcze pogłoski. Cieszę się, że jesteście w dobrym
zdrowiu.
-
I moje serce się raduje.- odpowiedział powoli, jakby ważył każde słowo.
Zdziwiło to nieco kowala, ale
uśmiech rycerza szybko rozwiał wszelkie wątpliwości.
-
Dopiero co wróciłem z pielgrzymki, a usłyszałem, że dziwne rzeczy dzieją się na
zamku. Czy to prawda?
-
Pójdź ze mną, a sam zobaczysz.
Obaj udali się do zamku. Weszli do
jego wnętrza i udali się krętymi schodami w górę, do wyższych sal. Rycerz bez
słowa otworzył szeroko drzwi do jednej z komnat. W środku panowała przednia
zabawa, ludzie grali w kości i karty, brzęczały rzucane na stoły monety,
trzaskały odstawiane kufle. Śmiechy, rozmowy i kłótnie czyniły rwetes tak
straszliwy, że kowal aż potrząsnął głową.
-
Na Boga! A cóż to?
Brat komtura westchnął tylko i
skinął ręką. Udali się do kolejnej komnaty. I tam panowała zabawa. Zastawione
stoły uginały się od jadła i napitków, rycerze zakonni i co szlachetniejsi
mieszczanie bawili się w towarzystwie kobiet, które nie unikały co śmielszych
umizgów, pośrodku urządzano swawolne tańce. Nie było tam żadnych granic
przyzwoitości, jakiej by należało oczekiwać od zakonników.
-
Nie wierzę…- szepnął mężczyzna.
Poszli więc do kościoła, gdzie
panowała zupełna cisza. Przy ołtarzu stał kapłan gotów do oprawienia mszy, ale
kanonicy i nieliczni rycerze zasiadający w ławach spali zamiast modlić się o
zbawienie dusz.
-
Takie życie tutaj wiedli ci, którzy Bogu ślubowali służbę.- odpowiedział cicho
brat komtura i skinął ponownie na kowala- Pójdź dalej.
Zeszli ponownie schodami na dół.
Jeszcze nie wyszli na dziedziniec, a dobiegły ich krzyki, lamenty, jęki i
zawodzenia dochodzące ze wszystkich stron. Kowal pobladł, ogarnął go paniczny
strach. Wiedział, że tak zawodzić mogą jedynie dusze potępionych zawleczone do
piekła.
-
To kara za występne życie. Będą tak cierpieć przez wieczność.- dodał rycerz-
Jedź do Malborka i opowiedz nowemu mistrzowi o tym, co się działo na
dzierzgońskim zamku i jaką karę ponieśli winowajcy. W wielu miejscach jest
podobnie. Niechaj swoją mocą wpłynie na rycerzy, by się opamiętali, bo inaczej
wyrok Boży dosięgnie całego Zakonu.
Zanim kowal zdążył odpowiedzieć,
rycerz zniknął, jakby w jednej chwili rozpłynął się w powietrzu.
-
Dobrze, obiecuję ci.- odparł cicho i opuścił zamek.
Dotrzymał słowa. Wkrótce wyjechał z
Dzierzgonia i wyruszył do Malborka. Tam przez kilka dni czekał na posłuchanie u
wielkiego mistrza. W końcu Heinrich von Plauen przyjął go w wielkiej komnacie.
Mężczyzna skłonił się nisko, opowiedział kim jest i skąd przybywa. W kilku
słowach wspomniał o swej pielgrzymce do Rzymu i spotkaniu z duchem brata
komtura z zamku w Dzierzgoniu. Kiedy jednak zaczął opowiadać o niegodziwym
życiu rycerzy, swawolach i występkach, za które zostali ukarani, komtur stracił
cierpliwość. Zerwał się z krzesła i krzyknął w wielkim gniewie.
-
Wymyśliłeś to wraz z innymi zdrajcami, żeby zasiać w nas strach i wątpliwości,
a rycerzy Zakonu okryć hańbą! Nie wierzę w ani jedno twoje słowo!
-
Przed Bogiem przysięgam, że wszystko jest prawdą.- odpowiedział, kładąc rękę na
sercu.
-
Prawdą? Prawdą jest tylko to, żeście wymordowali naszych dzielnych rycerzy! A
skoro tak, to i ty poniesiesz śmierć!
Daremne były zapewnienia kowala, że
mówił wyłącznie prawdę. Na rozkaz wielkiego mistrza został pojmany i
powieszony.
Po
dawnym zamku wybudowanym przez Heinricha von Wilde przetrwało niewiele: plac,
fundamenty i kawałek muru. Mimo to, nocami można natknąć się tutaj na widmowe
postaci rycerzy krzyżackich, którzy błąkają się po okolicy. Lepiej nie znaleźć
się na ich drodze, bo kto wie do czego są zdolni po tak wielu wiekach pokuty.
Więcej podań i legend w mojej książce: "Legendy z Żuław i Powiśla".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz