września 23, 2015

Jezioro duchów w Ustce

JEZIORO DUCHÓW (Ustka)

            Po zachodniej stronie Ustki znajduje się niewielkie jeziorko przedzielone groblą. Jego jedna część zarosła trzcinami, lecz w drugiej wciąż połyskuje tafla wody. Z miejscem tym wiążą się niejedna tajemnica. Wszak nie bez przyczyny nazwano je Jeziorem Duchów. Opowiadano, że pojawiają się tu błędne ogniki, zwodzące zabłąkanych wędrowców prosto w bezdenną otchłań. Niektórzy uważają, że to dusze topielców, którzy stracili tutaj życie; inni wskazują na mamiące światłem błędnice, zachęcające podróżnych do zboczenia z drogi. O mocy tych istot przekonał się przed wiekami pewien dziedzic z Lędowa, który z rodziną wracał do domu. 
            Była to ciemna, bezgwiezdna noc. Dochodziła już północ, ale pan wraz z żoną i dziećmi jeszcze nie wychodził z gospody w Ustce. Woźnica, który od kilku godzin czekał na nich przed budynkiem, drzemał na koźle. Konie niecierpliwie przebierały kopytami, rwąc się już do drogi. W końcu drzwi otworzyły się szeroko i dziedzic wyszedł na zewnątrz.
- No, teraz możemy już wracać.- stwierdził zadowolony i osobiście otworzył drzwiczki powozu, wpuszczając do środka rodzinę.
            Woźnica ocknął się z drzemki i spojrzał na pana.
- Ruszamy?
- Tak. Późno już, więc jedź na skróty, drogą wzdłuż jeziora.- odpowiedział i dołączył do bliskich.
            Gdy drzwiczki powozu zamknęły się na powrót, woźnica strzelił z bata i konie ruszyły w drogę. Po chwili kopyta zadudniły na drewnianym moście na Słupi. Nie minęło wiele czasu, a powóz skręcił na ścieżkę prowadzącą przez las. Wokół panowała cisza, jedynie wiatr szumiał w koronach drzew. Nagle, w oddali zapłonęły jakieś światła.
- Lędowo? Tak szybko?- pomyślał woźnica.
            Był jednak zmęczony i chciał jak najszybciej dotrzeć do domu. Z zadowoleniem popędził więc konie w tym kierunku. Kiedy jednak jechał, zdawało mu się, że światła poruszają się jak żywe.
- Mam chyba jakieś przewidzenia.- mruknął do siebie.
            Nagle jakiś gwałtowny błysk, podobny do przecinającej niebo błyskawicy, oślepił zarówno jego jak i konie. Wystraszone zwierzęta stanęły dęba. Powóz zakołysał się niebezpiecznie.
- Jakie licho?!- dziedzic wychylił się przez okienko, by ocenić sytuację- Co się stało?!     
            Światło zgasło, okolica pogrążyła się w ciemności.
- Nie wiem, panie.- szczerze odpowiedział woźnica. Drżącymi rękoma usiłował zapalić latarnie umocowane po obu stronach powozu.
- Pospiesz się więc i ruszaj dalej! Nie zamierzamy tutaj tkwić aż do wschodu słońca!
- Tak, tak.- zapewnił- Już zaraz jadę!

            Już prawie udało mu się zapalić jedną z latarń, gdy ujrzał jakieś cienie wyłaniające się z mroku. Długie, zimne palce dotknęły jego nóg i zacisnęły się z taką siłą, jakby chciały ściągnąć go na ziemię. Przerażony spojrzał na intruzów. Ich twarze tonęły w ciemnościach, lecz czuł, że nie ma do czynienia z żywymi ludźmi. Chcąc ratować siebie i rodzinę dziedzica popędził konie. Koła powozu zaskrzypiały i niespodziewanie ugrzęzły w błocie.
- No, dalej!- krzyknął woźnica, ale nadaremno.
            Niespodziewanie powóz zaczął pogrążać się w wodzie.
- Ratujcie się!- zawołał i zeskoczył z kozła.
            Dziedzic i jego bliscy nie zdołali jednak się uwolnić. Powóz wraz z końmi w ciągu kilku chwil pogrążył się w wodnej otchłani. Tylko przez krótką chwilę słychać było krzyki uwięzionych w nim ludzi. Później ponownie nastała cisza. Woźnica czuł, że dziwne postacie i jego próbują wciągnąć pod wodę. Ze wszystkich sił zaczął jednak walczyć i w końcu wyrwał się z ich szponów. Ostatnim wysiłkiem wydostał się na brzeg. Odwrócił głowę. Nad miejscem, gdzie zatonął powóz dostrzegł to samo światło, które zwiodło go do jeziora.
- Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie…- wyszeptał i stracił przytomność.
            Gdy się ocknął, świtało. Promienie słońca niepewnie przebijały się przez korony drzew. Usiadł i rozejrzał się dookoła. Wszędzie panował spokój. Nie było śladu po dziwnych postaciach, które nocą wciągnęły ich w otchłań. Nawet tafla jeziora lśniła niczym lustro.
            Woźnica jednak wiedział, że nie był to sen. Bez namysłu ruszył do Ustki. Gwałtownie zaczął dobijać się do domu sołtysa. W końcu go obudził.
- Co się dzieje?- zapytał zaspany.
- Powóz mojego pana zatonął w jeziorze.- wykrztusił z trudem- Wszyscy zginęli.
- Jak to się stało?
- Jakieś światło zmyliło mi drogę, a złe wciągnęło ich pod wodę.- odpowiedział, wciąż drżąc na myśl o tym, co się wydarzyło.
- Niemożliwe!
            Rozmowie tej przysłuchiwała się żona sołtysa. Stała nieco dalej, otulona dużą chustą. Na jej twarzy widać było niepokój.
- Możliwe.- stwierdziła- Moja matka mówiła, że w tym jeziorze są dusze topielców i nikt, kto znajdzie się w okolicy po zmierzchu, nie jest bezpieczny.
- O! Topielców!- podchwycił woźnica- Tacy dziwni ludzie próbowali i mnie wciągnąć. Cudem ocalałem…
            Sołtys pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie zamierzał jednak ignorować tego, co się stało. Wszak w jeziorze zaginął dziedzic z pobliskiego Lędowa i jego rodzina. Jeszcze tego samego dnia wraz z grupą mieszkańców Ustki wyruszył nad jezioro. Ślady końskich kopyt i kół powozu prowadziły prosto do wody.
- Sprawdźcie dno!- nakazał.
            Przez kilka długich godzin próbowano sięgnąć długimi tyczkami dna jeziora. Wszystkie próby okazywały się jednak daremne. Jeden z poszukujących zawołał.
- Do diabła, tu chyba nie ma dna!
- Jakże to? Przecież to niewielkie jezioro, a nie morze.- odparł sołtys i sam wsiadł na łódź, by to sprawdzić. Chociaż wziął do rąk najdłuższą tyczkę i on nie zdołał dosięgnąć dna.- Dziwne to.
            Poszukiwania nie odniosły rezultatu. Powóz wraz z rodziną dziedzica przepadł na wieki. Od tego czasu, mieszkańcy Ustki tym bardziej unikali wieczornych wędrówek w okolice okrytego złą sławą jeziora. Czasami jakiś wędrowiec, który nieświadomy niebezpieczeństwa zabłąkał się w lesie, opowiadał później o światłach, które tam widział i dziwnych postaciach wyłaniających się z wody. Ilu zaś nie wróciło z takich wędrówek? Tego nie wie nikt. 

1 komentarz:

Copyright © Anna Koprowska-Głowacka , Blogger