Wspominałam kiedyś, że czas
najwyższy odłożyć legendy i wrócić do powieści. Potężny stos notatek, a nawet
gotowych fragmentów leży więc od kilku lat na półkach w szafie i czasami
przypomina o swoim istnieniu. Postanowiłam więc wreszcie po nie sięgnąć. Zebrane
materiały dotyczą dwóch epok, a mianowicie mojego umiłowanego XVI wieku i
imperium, "w którym słońce nigdy nie zachodziło" oraz schyłku
cesarstwa rzymskiego. Część zdecydowałam się przeznaczyć na "projekt
Niderlandy", o którym wspominałam w krótkiej biografii Aleksandra
Farnese. Pozostałe to notatki dwóch powieści, osadzonych w odległych od siebie
epokach. Mam nadzieję, że zdołam ukończyć obie.
Na początek postanowiłam skończyć książkę, której akcja toczy się w czasach
wzmagającego się zamętu, gdy dotąd znany świat chwieje się i rozpada na oczach
nieświadomych tego ludzi. Jednak w dogasających zgliszczach tego, co przemija
wciąż jeszcze tlą się płomienie dawnej chwały. Jest to historia walki o władzę
niszczącej wszystko, co staje na drodze; nienawiści głębszej niż piekielne
otchłanie i miłości, która nie ułatwia znalezienia właściwej drogi. Jednak w
cieniu skrywa się jeszcze dramat zerwanych więzi z dawną wiarą i rozpaczliwe
pragnienie zachowania tego, co już zostało skazane na zagładę.
To zaś mały fragment:
Sine
pasma mgieł snuły się jeszcze w dolinach niczym zabłąkane dusze zmarłych, lecz pierwsze
promienie słońca oświetlały już malownicze wzgórze, na którym wznosiło się
Faesulae. Dookoła unosił się zapach azalii i oleandrów, rosnących wzdłuż
wznoszącej się coraz wyżej drogi. Piękno okolicy nie robiło jednak wrażenia na
grupie ludzi zmierzających w kierunku willi, znajdującej się na końcu
kamiennego traktu. Wśród nich wyróżniał się jeden- krępy, niewysoki, odziany
w czerwoną tunikę i ciemny płaszcz. Nieustannie
ponaglał pozostałych do szybszego marszu, jakby lękał się, iż przybędzie za
późno.
Kiedy wreszcie stanęli przed bramą, skinął niecierpliwie ręką. Jeden z jego towarzyszy
kilkukrotnie uderzył pięścią w odrzwia. Rozległo się głuche echo i zapadła
ciężka, pełna wyczekiwania cisza. Z dziedzińca nie docierały bowiem żadne
odgłosy. Niepokój odbił się na pochmurnych twarzach mężczyzn. Odwrócili się,
czekając na decyzję najdostojniejszego z nich.
-
Co robić, panie?- zapytał jeden z nich, odruchowo sięgając do ukrytego pod
płaszczem miecza- Szukać innego wejścia?
-
Może ich uprzedzono?- wtrącił drugi, podnosząc wzrok na otaczający posiadłość wysoki
mur z bloków piaskowca.
-
Nie sądzę.- mruknął i podszedł bliżej. Ponownie uderzył pięścią w bramę. Jego
głos, silny i dźwięczny musiał dotrzeć do mieszkańców- W imieniu pana całej
ziemi pod słońcem, najchwalebniejszego Walentyniana zawsze Augusta rozkazuję
wam otwierać!
Odpowiedziała
mu cisza. Tym razem niepokój odbił się także i na jego twarzy. Orzechowe oczy
pociemniały, a rysy stężały od tłumionego gniewu. Wyprawa była przygotowana w
najwyższej tajemnicy, więc albo w najbliższym otoczeniu Herakliusza byli
szpiedzy augusty, albo senator Calpurniusz, o którym mawiano, że pozostaje w
konszachtach z diabłem dowiedział się o wszystkim i ostrzegł Fulwię. Już miał
wydać rozkaz wyłamania bramy, gdy usłyszał zgrzyt zasuw. A jednak… Jeszcze nie
wszystko było stracone.
Po chwili zaskrzypiały zawiasy i ktoś
uchylił bramę. W wąskiej szparze ukazała się blada twarz odźwiernego. Mężczyzna
obrzucił stojących wzgardliwym wzrokiem i zapytał:
-
Kto wy? Macie jakieś uwierzytelnienia?
-
Arbicjan, sługa pana wszystkich spraw ludzkich cezara Augusta, wysłannik
magistra offici.- odpowiedział, podając trzymany w ręku zwój.
-
Wystarczy.- uciął krótko i wziąwszy do ręki list, zamknął bramę.
Gniew ogarnął stojących pod bramą
mężczyzn. Rozległy się przekleństwa i groźne pomruki niezadowolenia. Sam
Arbicjan z trudem nad sobą panował. Już dawno nikt nie ośmielił się tak
okrutnie go upokorzyć, każąc czekać niczym zwykłemu słudze. On, przedstawiciel
samego władcy musiał znosić traktowanie godne byle gońca, miast od razu zostać
poprowadzonym do pani tej willi. Nie zamierzał puścić tej zniewagi w niepamięć.
Po jakimś czasie jednak ponownie zgrzytnęły
zasuwy i brama otworzyła się na oścież. Odźwierny stanął z boku, by przepuścić
cesarskich wysłanników.
-
Pani Fulwia zechciała was przyjąć.- rzekł tylko- Czeka w tablinum.
Arbicjan rzucił mu wyzywające
spojrzenie, ale nie dostrzegł wyrazu twarzy- sługa bowiem spiesznie opuścił wzrok.
Przez głowę cesarskiego wysłannika przebiegła myśl ile w tym geście było
rzeczywistej pokory, a ile chęci ukrycia oblicza. Nie zatrzymywał się jednak. W
tej chwili miał ważniejsze zadanie do wykonania.
Ciężkie,
żołnierskie kroki zachrzęściły na wysypanym żwirem dziedzińcu. Nie uszło to
bacznej uwadze kręcących się wokół ludzi. Arbicjan dostrzegł wymieniane między
sobą spojrzenia i jakieś krótkie uwagi w niezrozumiałym języku- bynajmniej nie
należącym do żadnego z germańskich plemion służących imperium. Towarzyszący mu
od początku wyprawy niepokój narastał z każdą chwilą.
-
Myślisz panie, że to wyłącznie niewolni?
-
Nie sądzę. Nie dałbym głowy, że wśród nich nie ma i dawnych żołnierzy. Herakliusz
uprzedzał, że Fulwia może być chroniona z rozkazu Justy. Na wszelki wypadek
miejcie baczenie na wszystko. Nie wierzę sługom wilczycy.
-
Tak jest, panie.
Pewnym krokiem zbliżyli się do
wysokich drzwi zdobnych obiciami z brązu, które otworzyły się nagle, jakby
pchnięte niewidzialną ręką. Tuż przed nimi otwierało się atrium. Wyłożona
mozaiką posadzka tworzyła geometryczny wzór, biegnący wokół wypełnionego wodą kwadratowego
basenu. Nic nie mąciło spokojnej toni tak, że przechodząc obok widzieli własne
odbicia. Znajdujące się naprzeciwko drzwi były uchylone. Arbicjan skinął na
swoich ludzi.
-
Zaczekajcie. Porozmawiam z nią.
-
A jeśli…- zaniepokoił się jeden z towarzyszy.
-
Nie uczyni tego.
Podszedł do drzwi i otworzył je na
oścież. Spokojne dotąd serce zaczęło bić niespokojnie. Wciąż przecież pamiętał
Fulwię sprzed lat- z czasów, gdy mieszkała w Rzymie i była jedną z najbliższych
przyjaciółek siostry cezara- Justy Gratii Honorii. Jej wyjątkowa uroda, nieskazitelnie
białe szaty i starannie upięte włosy ozdobione selenitami zwracały wówczas uwagę
niemal wszystkich. Nie był jedynym, który ją kochał, ale właściwie czy można to
było nazwać miłością? Jakże bowiem mógł darzyć uczuciem kobietę nieosiągalną i
zimną niczym posągi zdobiące cesarskie pałace? Jakże mógł okazywać słabość
wobec kapłanki służącej demonom, które niegdyś uważano za bóstwa? Mimo to,
ledwo myśl o niej zawsze przyspieszała bicie jego serca, a każde spojrzenie
odciągało uwagę od najistotniejszych spraw. I chociaż był człowiekiem, który
wykonywał najbardziej niewdzięczne zadania, tej misji lękał się jak żadnej
innej. Nie mógł zawieść władcy, ale nie wiedział, jak zachowa się w obliczu
kobiety, której nie widział od tak wielu lat. Otrząsnął się jednak szybko.
Przeszłość nie mogła kłaść się cieniem na jego służbie i powstrzymywać go od
wykonywania rozkazów. Tu chodziło o przyszłość imperium, o dobro Rzymu.
-
Dobro Rzymu… - usłyszał niespodziewanie własne myśli- Czy właśnie to cię tutaj
sprowadza, szlachetny Arbicjanie?
Jej głos poruszył go do głębi. Rozejrzał
się niespokojnie dookoła i dopiero teraz ją dostrzegł. Siedziała na
ławce przy oknie i wpatrywała się w niego nieruchomym wzrokiem. Mimo upływu lat
nie zmieniła się wiele. Dumna i niedostępna, już swoja postawą wymuszała
szacunek. Rysy wprawdzie utraciły dawną łagodność, ale pozostały nadal piękne-
jakby wykute mistrzowskim dłutem w marmurze. W czarnych jak heban włosach połyskiwały
nie tylko selenity, ale i liczne srebrzyste pasma, które jednak nie obierały
jej uroku. Arbicjan z trudem oderwał od niej wzrok i przełknął ślinę, by odpowiedzieć.
-
Tak, pani… Dobro Rzymu.
-
W imieniu którego jesteś zdolny zabijać?- dopytywała.
-
Ależ pani!- próbował zaprzeczyć, ale gestem ręki skłoniła go do zamilknięcia.
-
Arbicjanie, nie bądźmy dziećmi. Znam twoją profesję, wiem w jakim celu wysyłają
cię z Rawenny. A może nasz władca przeniósł się wreszcie do Rzymu?
-
Nic nie rozumiesz, pani. Nie chodzi tu o ciebie.
-
Ach, nie o mnie?- łuki jej brwi uniosły się, a w brązowych oczach zabłysło
zdumienie- Zatem kogo szukasz w mej willi? Nie znajdziesz tu zdrady, bowiem
nigdy nie zdradziłam wiecznej Romy. Pamiętaj, że to właśnie ja stoję na straży
jej świętego imienia. Nie znajdziesz tu także zbiegów i zbrodniarzy, bowiem
miejsce to nie jest azylem, w którym chronią się przestępcy.
Wiedział, że w jej obecności nie ma
sensu ukrywać prawdziwych intencji.(...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz