Lucyna Olejniczak, Wypadek na ulicy
Starowiślnej
Replika 2007
ISBN: 83-60383-08-7
Stron: 232
O książce:
Jest 13 lipca 1900 roku. Sierżant
krakowskiej straży ogniowej ulega wypadkowi w drodze do pożaru... Sto lat
później jego prawnuczka dowiaduje się o tym wydarzeniu z Internetu i postanawia
rozpocząć swoje prywatne śledztwo. Pomaga jej przypadkowo poznany dziennikarz z
miejscowej gazety. Wspólnymi siłami starają się rozwikłać zagadkę, nie stroniąc
przy tym od mocno niekonwencjonalnych metod. Im bardziej jednak zagłębiają się
w lekturę starych czasopism i dokumentów, tym więcej pojawia się niejasności i
znaków zapytania. Kim jest ów tajemniczy przodek, po którym nie zachowała się
ani jedna fotografia w rodzinnym albumie? Czy uda się odnaleźć jakiś jego ślad
w archiwach? A może trzeba będzie wymyślić go na nowo... Współczesny i
dziewiętnastowieczny Kraków przenikają się wzajemnie, prawda miesza się z
fikcją, wątek detektywistyczny przeplata z romansowym, a całość przyprawiona
jest sporą dawką humoru i szczyptą autoironii.
W przypadku tej książki, moją uwagę zwrócił tytuł: „Wypadek na ulicy
Starowiślnej”.
Pomyślałam: skoro już w tytule jest „wypadek”, to z całą pewnością ukrywa się
za tym jakaś tajemnica. Ja natomiast lubię książki, w których czytelnik wraz z
bohaterami odkrywa sekrety, lub szuka ukrytych znaczeń. Niewiele myśląc wzięłam
więc powieść do rąk i przekonałam się, iż to doskonały wybór na letnie
wieczory.
Książka Lucyny Olejniczak szybko wciągnęła mnie w wykreowany świat; otuliła
magią Krakowa- jednego z tych niezwykłych miast, które mają w sobie wyjątkowy urok
nazywany często „duszą zamkniętą w murach” i skłoniła do zadumy nad tym, jak
przypadkowo odkryty skrawek przeszłości może stać się początkiem fascynującej
podróży w czasie. Skąd ta zaduma? Wynikła ona z refleksji nad tym, iż podobna
historia może przydarzyć się każdemu z nas. Nasi przodkowie pozostawili bowiem
po sobie niejedną tajemnicę zamkniętą w okruchach przeszłości. Bohaterowie
powieści przemierzają uliczki Krakowa, zaglądają do bibliotek, archiwów,
poznają przygodnie napotkanych ludzi, a my nieustannie im towarzyszymy. Jednak poszukując
prawdy o sierżancie straży ogniowej- pradziadku głównej bohaterki, odkrywają
także coś znacznie więcej; coś, co często umyka nam w biegu przez codzienność.
Nie będę Wam jednak zdradzała szczegółów.
Główni bohaterowie powieści: Lucyna i Tadeusz to postacie barwne i
realistyczne; postacie, do których przywiązujemy się od początku i szybko
zapominamy, że mamy do czynienia z bohaterami książki, a nie z żywymi ludźmi. Ich
spotkanie w bibliotece, a zatem w miejscu będącym symbolem przeszłości i
możliwości, już stanowi zapowiedź ciekawej fabuły. Nie wiem, czy Autorka
świadomie uciekła się tutaj do symboliki, czy też wybierając takie właśnie
miejsce uczyniła to w oparciu o przeczucie, ale zabieg ten był doskonały.
Należy przy tej okazji dodać, że śledztwo prowadzone przez pisarkę i
dziennikarza- osoby obdarzone niebanalnymi charakterami- nie może być nudne!
W tle pojawia się jednak jeszcze jedna wyjątkowa i barwna postać, o której
nie sposób wspomnieć. Jest to Władysław- człowiek wyjątkowy, uciekający się do
nader niezwykłych metod „śledczych”, nie pozbawiony osobistego uroku i
zapewniający dodatkowe wrażenia, także… pozazmysłowe. Chociaż to postać drugoplanowa,
powieść stałaby się bez niego niczym niebo po deszczu bez tęczy. Ja uśmiechałam
się za każdym razem, gdy tylko pojawiał się gdzieś w cieniu
bohaterów.
Kolejnym atutem powieści jest połączenie epok. Kraków współczesny i ten z
1900 roku to dwa zupełnie inne światy i trzeba przyznać, że Autorka opisała je
w sposób iście mistrzowski. Ich klimat różni się wyraźnie; sprawia, iż
dostrzegamy jak bardzo zmieniło się nie tylko miasto, ale również jego
mieszkańcy. Na kartach książki Kraków żyje, zmienia się, a my- czytelnicy
jesteśmy tego świadkami.
Styl pisania Lucyny Olejniczak zasługuje również na uwagę. Autorka potrafi
bowiem sprawić, iż widzimy świat, o którym pisze, a jej bohaterowie są
postaciami barwnymi, pełnymi życia, o niebanalnych charakterach. Dzięki temu
powieść czyta się z prawdziwą przyjemnością.
A teraz mała dygresja.
Lubię symbolikę i wszelkie podteksty, więc od początku zaintrygowała mnie postać
owego strażaka. Imię Teodor wskazywałoby na świetnego organizatora kierującego
się logiką i zawsze pomocnego ludziom, ale czasami dalekiego i niemal obcego
swoim bliskim.
Czy pasował do tego opisu?
Czy Lucyna i Tadeusz odkryli tajemnicę jego przeszłości?
Czy połączyło ich coś więcej poza fascynującym śledztwem?
Tego już nie zdradzę.
Odpowiedzi na te pytania poszukajcie sami na kartach tej powieści. Naprawdę
warto.
Polecam!