kwietnia 18, 2021

Kuźnica – wieś, w której straszy

Legendy znad Morza Bałtyckiego
Pomorze słynie z pięknych podań i legend, których motywem są często stare, morskie opowieści. Nie brakuje tu historii o uwodzicielskich syrenach, potworach, okrutnych piratach i zatopionych statkach. Wielokrotnie pojawiają się też zjawy ofiar potężnych sztormów. Kuźnica – wieś doskonale znana miłośnikom wypoczynku jest właśnie jednym z takich miejsc.

 

KUŹNICA – MIEJSCE POCAŁUNKU

         Kuźnica to niewielka osada nadmorska w województwie pomorskim, w powiecie puckim, malowniczo położona na Mierzei Helskiej. Obecnie jest to także modny kurort wypoczynkowy, słynny z pięknej plaży i kąpieliska.

         Pierwsze wzmianki o Kuźnicy, a właściwie o Kusfeld pochodzą już z XVI wieku. Była to wówczas wieś królewska. Nazwa odzwierciedlała rzeczywistość, gdyż Kusfeld to miejsce pocałunku –miejsce, gdzie morze całuje ziemię.

         To właśnie stąd pochodzi legenda o statku, który rozbił się na wybrzeżu podczas sztormu, a mieszkańcy przywłaszczyli sobie cały dobytek ofiar. Na pamiątkę tego wydarzenia jedna z wydm do dziś nosi nazwę Libek.

 

ZJAWY Z „LÜBECKA”

         Niemiecki statek „Lübeck” płynął z macierzystego portu do Gdańska. Na jego pokładzie i w ładowniach znajdowały się najróżniejsze towary, na których kapitan i kupiec Fryderyk spodziewał się nieźle zarobić. Najbardziej liczył na sprzedaż cennych dzieł sztuki. Morze początkowo było przychylne śmiałemu żeglarzowi i większość drogi pokonał bardzo szybko. Kłopoty zaczęły się dopiero nieopodal Mierzei Helskiej. Na niebie pojawiły się ciemne chmury zwiastujące sztorm. Kapitan wydał rozkazy, a sam stanął na pokładzie, wypatrując uważnie lądu. Doskonale wiedział, że brzegi w tej okolicy są niebezpieczne, najeżone skałami i pełne mielizn. Musiał być szczególnie ostrożny w okolicy Kusfeldu, gdzie rozciągały się szerokie mielizny, a mieszkańcy nie słynęli z życzliwości dla rozbitków.

– Uważać! – krzyknął do załogi. Dokładniej otulił się płaszczem i usiłował przebić wzrokiem ciemności.

         Noc była mroźna. Zimny, porywisty wiatr przenikał przez wszystkie szczeliny, wdzierał się do domostw i wył niczym szalejący demon. Wielkie fale uderzały o brzeg, wdzierały się na ląd i rozbijały z ogłuszającym hukiem. Mieszkańcy osady nie mogli zasnąć nie tylko z obawy o swój dobytek, ale również o swoje życie. Nieprzewidywalne morze mogło wszak zniszczyć wszystko, co stanęło na jego dworze. Jakiś wyrostek, który wyglądał z wydm, czy aby w oddali nie płynie żaden statek, dostrzegł coś na ciemnej toni. Z całą pewnością musiał to być jakiś zabłąkany żaglowiec. Mimo gwałtownych powiewów wichury, pobiegł czym prędzej do domu zarządcy osady, Wojciecha.

– Statek na horyzoncie! – zawołał już od progu. – Pewnie rozbije się na mieliźnie.

         Wojciech przetarł oczy. Jako jeden z nielicznych spał smacznie, nie przejmując się zbytnio żywiołem. Wiedział, że w razie zagrożenia zostanie powiadomiony. Popatrzył na wyrostka zaspanym wzrokiem.

– Statek? Chyba jakiś szaleniec – mruknął.

– Co robić? Budzić ludzi?

         Przez głowę Wojciecha przebiegła myśl, że jeśli był to jakiś statek kupiecki, z pewnością wiózł drogie towary. Czy nie lepiej więc było pozwolić mu rozbić się na wybrzeżu i później po prostu pozbierać to, co wyrzuci morze? A ludzie? Mało to żeglarzy znalazło śmierć w morskich odmętach?

– Wracaj do domu, Stasiu. Po co masz marznąć w tę noc?

– Ale statek…

– Nic na to nie poradzimy. Jeśli nie daje ci spokoju, pomódl się za załogę. Może da radę ominąć niebezpieczeństwa.

–Na pewno?

– Na pewno.

         Wyrostek odwrócił się, ale nie był pewien decyzji zarządcy. Widział już tak wiele sztormów, że nie dawał wielkich szans tej małej łupinie. Polecenie Wojciecha uważał jednak za święte, więc przemoczony i zmarznięty wrócił do domu.

         Staszek miał rację. Wichura połamała maszty „Lübecka”, a sam statek toczył ostatni, śmiertelny bój z falami. Bezskutecznie jednak. Kilka chwil później wiatr pchnął go prosto na przybrzeżną mieliznę i niebezpiecznie przechylił na jedną burtę. Morze dopełniło dzieła. Załoga w panice opuszczała wrak. Szalupy ledwo utrzymywały się na wodzie, lecz była to jedyna szansa na ucieczkę.

– Szybciej! Zaraz zatoniemy! –Kapitan starał się przekrzyczeć ogłuszający huk fal i wycie wiatru. – Na miłość Boską! Szybciej!

         Statek był dla rozszalałego morza jak łupinka orzecha, którą miażdżył uderzenie po uderzeniu. Trzeszczały deski, skrzypiały liny napięte do granic wytrzymałości. Nagle rozległ się straszliwy łoskot – głośniejszy od odgłosów nawałnicy i „Lübeck” rozpadł się pod bezlitosnymi uderzeniami fal. Ci, którzy nie zdążyli dostać się do łodzi, z krzykiem wpadli do lodowatej wody. Nie było już dla nich ocalenia.

         Tymczasem pozostali wiosłowali co sił, by dotrzeć do lądu i tam szukać ocalenia. Niewielu wydostało się na wydmę. Siarczysty mróz ścinał ich przemoczone ubrania, odbierał siłę i wolę walki. Brakło im nawet siły, by wołać o pomoc. Zresztą huk sztormu zagłuszał wszystko. Fryderyk jako jeden z nielicznych dotarł do brzegu. Łódź, na której płynął roztrzaskała się wprawdzie na jakiejś skale, ale było to już na tyle blisko lądu, że zdołał się do niego dostać. Stanął na chwiejnych nogach i rozejrzał się dookoła błędnym wzrokiem. Niedaleko zauważył dwóch marynarzy zmagających się z falami. Zebrał resztki sił i ruszył im z pomocą. W końcu był kapitanem i do niego należało dbanie o załogę – nawet teraz, gdy ze statku pozostał tylko na wpół zatopiony wrak rozpadający się pod uderzeniami kolejnych fal.

– No już – zwrócił się do jednego z marynarzy, chwytając go pod ramię, gdyż nie miał już sił, by utrzymać się na nogach. – Dasz radę.

– Boże, zlituj się nade mną… – mamrotał mężczyzna, nie bardzo wiedząc, co się z nim dzieje.

– Kapitanie, pomogę – dodał inny marynarz, biorąc kompana pod drugie ramię.

– Hans, musimy dostać się wyżej, żeby fale nie zmyły nas z wydmy. Widziałeś, ilu dotarło na ląd?

– Nie wiem. Niektórzy jeszcze walczą z falami.

         Była to prawda. Niektóre łodzie tańczyły jeszcze na falach, rzucane w różne strony przez sztorm. Fryderyk nie liczył na to, że wszyscy zdołają dobić do brzegu. Wyprostował się i spojrzał przed siebie. Niedaleko znajdowała się osada. Mieszkańcy musieli wiedzieć, że u wybrzeża rozbił się statek. Nie było jednak nikogo, kto przybyłby z pomocą.

Zrozumiał. Tak jak ostrzegali go kupcy Lübecki, mieszkańcy Kusfeldu liczyli na łupy z wraku. Los rozbitków był im obojętny. Zacisnął zęby. Jeżeli chcieli przeżyć, musieli dotrzeć do ludzkich siedzib.

– Kapitanie, patrz! Chyba nas widzieli! – krzyknął niespodziewanie Hans i wskazał na światło, które zamajaczyło w ciemności, i zaczął machać rękoma. – Tu! Tu jesteśmy!

Światło poruszało się, więc musiała to być niesiona przez kogoś latarnia. Chwilę później usłyszeli chrzęst piasku i żwiru pod stopami kilka ludzi. Rozległy się nawoływania. Fryderyk odetchnął. Wróciła nadzieja na ocalenie.

„A może nie wszystko stracone?”, pomyślał i z trudem ruszył tam, skąd dochodziły krótkie, urywane słowa. Chciał się przedstawić, ale w tym samym momencie jeden pewny cios powalił go na ziemię.

         Wojciech rozejrzał się dookoła. Ciała marynarzy, których morze wyrzuciło na brzeg leżały na piasku. Tych kilku, którzy przeżyli miało nadzieję na pomoc, jednak przybysze nie zamierzali ich oszczędzać. Wystarczyło kilka celnie zadanych ciosów, by dołączyli do zmarłych.

– Matus! – krzyknął do swojego zięcia. – Gotowe?

– Tak. Ostatni próbował mi uciec, ale na szczęście nie znał drogi.

– Możemy więc wracać do domów?

– A ładunek? – zapytał rzeczowo.

– Do rana morze wszystko wyrzuci na brzeg, Teraz nie będziemy przeszukiwać plaży, bo to zbyt niebezpieczne.

– Ale towary…

– Chcesz podzielić ich los? – zapytał, wskazując na zmarłych. – Starczy tego, co zostanie na plaży. Nie będziemy ryzykowali. Ejże! – krzyknął do pozostałych. – Wracamy!

         Kilku rosłych mężczyzn, którzy razem z Wojciechem przybyli na plażę, szybko rozpłynęło się w powietrzu. To samo uczynili Wojciech z Matusem. Nikt już nie wołał po niemiecku o pomoc, tylko fale z hukiem rozbijały się o brzeg.

Wojciech odłożył w zagrodzie gruby kij, którym potraktował kilku rozbitków i spokojnym krokiem wrócił do chaty. Zrzucił mokry płaszcz i wyciągnął zmarznięte ręce w stronę wciąż płonącego ognia. Z izby obok wyszła jego żona, otulona w ciepłą chustę.

– Coś się stało? – zapytała.

– Byliśmy sprawdzić, czy Stach miał rację. Rzeczywiście jakiś statek rozbił się niedaleko wybrzeża.

– O mój Boże – szepnęła strwożona kobieta. – A ludzie?

         Wojciech spojrzał na nią z ukosa. Nie zamierzał zdradzać tajemnicy. Wzruszył więc tylko ramionami i odparł:

– Nie wiem. Wątpię, czy ktokolwiek uratował się z tej nawałnicy. Zeszliśmy na plażę, ale nikt nie odpowiadał na nasze wołanie. Dalsze poszukiwania byłyby już niebezpieczne dla nas, więc odwołałem ludzi. Sprawdzimy jutro.

– Słusznie. Nie możecie siebie narażać – przyznała i dodała z westchnieniem: – Oby jednak ktoś przeżył tę katastrofę. Takie nieszczęście… Takie nieszczęście, i to u naszych wybrzeży.

– Nie denerwuj się, Zofio – odparł, obejmując ją ramieniem – obiecuję, że jutro sprawdzimy plażę tak dokładnie, jak tylko się da.

         Oparła głowę na jego ramieniu. Pogładził ją po głowie i włosach splecionych ciasno w warkocz. Kątem oka zauważył, że na wierzchu dłoni ma jeszcze zakrzepłą krew. Ukradkiem otarł ją o leżący na krześle płaszcz. Żona nie musiała wiedzieć o prawdziwym celu ich wyprawy.

         Nad ranem burza się uciszyła. Wiatr ucichł, a przez ciemne chmury przedarły się promienie słońca. Mieszkańcy tłumnie udali się na poszukiwanie rozbitków i tego, co wyrzuciło morze. Zgodnie z niepisanym prawem wszystkie wyrzucone przez morze towary należały do znalazców. Gdy dotarli na plażę, wielu zamarło z przerażenia. Na jednej z przysypanych śniegiem wydm zobaczyli dziwne postacie: niektóre siedziały, inne klęczały lub leżały przykurczone. Żadna z nich się nie ruszała.

– Co to? – zapytała jedna z kobiet, na wszelki wypadek czyniąc znak krzyża.

         Ktoś podszedł bliżej, pochylił się i krzyknął poruszony:

– Na Boga, to ludzie! Rozbitkowie! Zamarzli!

– O Boże! To ci, którzy wczoraj walczyli ze sztormem! – Żona Wojciecha załamała ręce.

         Ciała tych, którzy zdołali dotrzeć na ląd były pokurczone od mrozu, zastygłe w pozach, jakie przybrali przed śmiercią. Twarze o szklanych oczach i sztywnych włosach, z których zwisały sople lodu, zwrócone były w stronę osady. Widać było, że próbowali dostać się do domostw. Wśród nich było kilku, którzy dodatkowo mieli głębokie rany tak, jakby przed śmiercią uderzyli jeszcze o jakieś skały albo o skrzynie z ładunkiem. Niektórzy leżeli na wpół zagrzebani w piasku naniesionym przez fale, wyrzuceni na brzeg przez morze, które miało już dość ofiar.

– Czułem, że tak będzie – westchnął ciężko Wojciech. – To było piekło, nie sztorm. Trzeba przenieść ciała i zgłosić władzom, że doszło tu do takiej tragedii.

        Zwłoki przeniesiono do dużego budynku. Jednocześnie rybacy przeszukiwali wydmy w poszukiwaniu rzeczy z rozbitego statku. W tym względzie morze okazało się dla nich łaskawe. Na brzegu leżały nie tylko skrzynie z towarami, niektóre nawet ocalałe z nawałnicy, ale także osobiste przedmioty załogi. Okazało się, że „Lübeck” przewoził mnóstwo luksusowych rzeczy. Wojciech, który dopilnował przeniesienia ciał, sam znalazł kufer, a w nim piękną, srebrną zastawę oraz dwie bele delikatnych tkanin. Uśmiechnął się na myśl o tym, jak wyjątkową suknię uszyje z tego jego żona.

– Będziesz w tym wyglądała jak zamożna dama z miasta, a nie żona zwykłego rybaka– stwierdził, gdy kobieta zbliżyła się do niego i przykucnęła obok. 

–Szkoda tylko, że nikt się nie uratował – westchnęła, dotykając tkaniny.

– Sama wiesz, że morze bywa okrutne…

– Tak, wiem – odparła.

         Przeszukiwaniom wydmy przyglądał się z oddali Staszek – ten sam, który jako pierwszy powiadomił Wojciecha o statku walczącym ze sztormem. Być może to on opowiedział o wszystkim staroście puckiemu. Wojciech i jego zięć zostali surowo ukarani za okradzenie wraku i zabicie niewinnych rozbitków. Mieszkańcy musieli zaś odtąd strzec wybrzeża nawet w najgorsze sztormy.

         To jednak nie koniec historii. Ciała rozbitków zostały pochowane na przykościelnym cmentarzu, a wydma otrzymała miano Libek – na pamiątkę nazwy statku. Jednak od tego czasu noce w Kuźnicy nie były już takie spokojne. Na wydmie często słyszano krzyki i jęki, a po piasku poruszały się tajemnicze cienie. Do dziś zjawy rozbitków pojawiają się nocą jako widma, zaś w ciągu dnia można je dostrzec pod postacią kaczek.  

 

Na podstawie książki: Anna Koprowska- Głowacka, Rybak i diabeł. Legendy znad Morza Bałtyckiego, Gdańsk, Marpress 2020

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Anna Koprowska-Głowacka , Blogger