Obraz: Ykaiavu z Pixabay |
Z przerażeniem obserwuję to, co dzieje się w naszym kraju. Z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień… Coraz większa nienawiść. Coraz głębsze podziały. Coraz gorsza agresja…
Tak, wiem. Od razu przypomina się piosenka Krzysztofa Daukszewicza: „Jeden naród, dwa plemiona”. Tacy się staliśmy. Żyjemy pod jednym niebem, jednak nie potrafimy już ze sobą rozmawiać. Kiedy nawet próbujemy, natykamy się na mur obojętności albo wrogości. Pal licho to pierwsze. W końcu głową muru nie przebijesz, ale w drugim przypadku można nieźle oberwać.
Nie bądź obojętny
Jako, że w pełni zgadzam się ze słowami Mariana Turskiego, który na obchodach 75 rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz – Birkenau powiedział dosadnie: „Jedenaste przykazanie: nie bądź obojętny”, zawsze muszę wtrącić swoje trzy grosze. No i często kończy się to dla mnie zetknięciem z brutalną rzeczywistością. Tak też się stało kilka dni temu.
Tęczowa parasolka
Kilka dni temu miałam spotkanie, które omal nie zakończyło się dla mnie... pobiciem torebką. Damską, żeby nie było.
Zaczęło się niewinnie. Stałam z mamą na przystanku, czekając na miejskiego busa. Pogoda była nieciekawa. Niebo zaciągnięte chmurami, więc w każdej chwili mógł spaść deszcz. Oprócz nas czekało jeszcze kilka osób, w tym pani z parasolką w kolorach tęczy. Rozmawialiśmy grzecznościowo o pogodzie, życiu i służbie zdrowia. Zdawałoby się nic nadzwyczajnego. Nikt nie zwrócił uwagi na starszą panią stojącą nieco dalej i patrzącą na nas z ukosa. W pewnej chwili na przystanek przyszła jeszcze kobieta z kilkuletnia córką. Dziewczynka, jak to dziecko zauważyła parasolkę i ze szczerym zachwytem stwierdziła:
- Mamo, jaką ta pani ma ładną parasolkę! Taką tęczową! Ja też taką chcę!
Niewinna uwaga dziecka, a wywołała całą
lawinę. Do przyjazdu busa było jeszcze trochę czasu, więc właścicielka
parasolki uśmiechnęła się, otworzyła ją i zakręciła. Radość dziecka – bezcenna.
Wiele nie brakowało, a zaczęłoby klaskać z uciechy.
Tymczasem starsza pani aż zagotowała się w sobie. Popatrzyła na scenę ze złością.
- To kolory witamin, a nie jakaś tęcza. – napomniała, omal nie dławiąc się przy ostatnim słowie.
Dziecko spojrzało na nią szeroko otwartymi oczyma. Właścicielka parasolki zamknęła ją i spojrzała na wyraźnie zdenerwowaną panią.
- W czym pani przeszkadza tęcza? – zapytała.
- No jak to?! – wybuchła – To przecież niegodziwe! Pani nie wie, że to zło?! To tęczowa zaraza! Nawet w telewizji o tym mówią! A pani jeszcze dziecko miesza w tę… – dodała, choć ostatniego słowa szukała gdzieś w zakamarkach pamięci. Kiedy je wreszcie znalazła, niemal wyspała ze złością – tę… ideologię.
- Chyba nie oglądamy tej samej telewizji. – wzruszyła ramionami właścicielka parasolki.
Mama przygarnęła córkę, żeby nie mieszać się do niedorzecznego sporu. Myśleliśmy, że na tym się skończy, ale gdzie tam. Pani najwyraźniej miała misję do wykonania, gdyż zaczęła bez opamiętania dowodzić o niegodziwości tego pięknego zjawiska, o ideologiach bez ludzi i deprawowaniu niewinnych dzieciątek. Co zdanie, podnosiła głos, więc niewiele jej już brakło do krzyku. Kiedy jednak zaatakowała właścicielkę parasolki oskarżając ją o… atak na wartości chrześcijańskie, nie wytrzymałam. Wiem, pani doskonale by się obroniła, bo nie należała do tych, co dadzą sobie jeździć po głowie. Ja jednak zbyt kocham symbole, żeby milczeć, gdy ktoś depcze je i tapla w błocie.
- Przepraszam, ale o co właściwie pani chodzi? – zapytałam siląc się na spokój – Jeżeli nie podoba się pani parasolka, to proszę nie patrzeć.
Kobieta obrzuciła mnie takim wzrokiem, że choćby przez grzeczność powinnam była spalić się ze wstydu albo zapaść pod ziemię. Niestety. Nic takiego nie nastąpiło i wciąż stałam obok.
- Pani nie widziała co to jest?! – zagotowała się niczym woda w czajniku.
- Widziałam. Tęczowa parasolka. Bardzo ładna. – odpowiedziałam, uśmiechając się do właścicielki.
Wszyscy mieliśmy świadomość, że pani łatwo nam nie odpuści. No cóż, nie odpuściła.
- Ładna? I pani nie widzi, że to prowokacja?!
- Jaka prowokacja? W szary dzień miło jest mieć coś kolorowego nad głową.
To wystarczyło. Pani zatrzęsła się oburzenia. Tym razem już się nie hamowała.
- No tak! Chodzą takie i prowokują! Wszędzie będą tą tęczą machać nam przed oczami! Nam, prawdziwym chrześcijanom! Katolikom! Z wartościami!
Tym razem to ja otworzyłam szeroko oczy. Co ma tęcza do katolika? – chciałoby się zapytać, ale ma. Dużo. Tylko nie to, co miała na myśli kobiecina. Starając się nie zaogniać sytuacji uśmiechnęłam się tylko.
- A zna pani historię o Noe?
- Chyba każdy zna. – burknęła.
- No właśnie. Przecież kiedy Noe dotarł na Ararat, Bóg na znak przymierza rozciągnął na niebie łuk tęczy i obiecał, że nigdy więcej nie sprowadzi potopu.
Pani nie odpowiedziała, tylko spojrzała na mnie podejrzliwie. Nieświadoma nadciągającej burzy, dodałam.
- Nawet w kościele można zobaczyć tęczę. Tam, gdzie przedstawia się Sąd Ostateczny, Pan Jezus siedzi na tronie. A tron stoi na łuku tęczy.
Ręka pani zacisnęła się niebezpiecznie na torebce.
- I tęczowy most! – rzuciła niespodziewanie dziewczynka.
- O tak. Przecież tam odchodzą nasze pupile, prawda? – uśmiechnęła się właścicielka parasolki.
Gdyby nie złość sięgająca granic wytrzymałości, takie podsumowanie rozładowałoby pewnie sytuację. Pani jednak nie zamierzała złożyć broni.
- Bo wy… wy tylko obracacie kota ogonem! To nie ma nic do rzeczy!
- Jak to nie ma? Przecież mówiliśmy o tęczy.
- Ale te tęczowe flagi to szydzenie z naszych wartości! Tak samo jak ta parasolka!
No cóż, mogłam sobie darować. Zamiast tego wypaliłam bez namysłu wbijając sobie gwóźdź do własnej trumny.
- Tęczowe flagi to już niemieccy chłopi używali w XVI wieku.
Chciałam dodać, że było to w trakcie powstania chłopskiego i używali jej jako symbolu nadziei i zmian, ale już było za późno. Pani wsadziła mnie do jednego worka z całą chamską hołotą, złodziejami, komuchami i licho wie z kim jeszcze. Zamachnęła się torebką z taką werwą, że tylko podziwiać zręczność.
- Bo wy to z tego zachodu przywlekliście! – krzyknęła.
Nie wiem, jakby się rozwinęła ta rozmowa, ale raczej nie zakończyłaby się pokojową dyskusją. Na szczęście zobaczyliśmy podjeżdżającego busa. Ostatecznie torebka posłużyła jako taran do przepchania się do środka i nie trafiła w niczyją głowę. Na szczęście.
Gwoli ostrzeżenia: nigdy nie wiesz, z kim ci przyjdzie dyskutować.
A tych, którzy bliżej chcą zapoznać się z symboliką tęczy zapraszam tutaj:
https://koprowska-glowacka.blogspot.com/2020/07/teczowa-rewolucja.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz