Stwardnienie rozsiane
to nieuleczalna i postępująca choroba neurologiczna. Jest podstępna i
nieprzewidywalna.
Ktoś
kiedyś powiedział, że jest jak terrorysta: wiadomo, że uderzy, ale nie wiadomo
kiedy, jak i z jaką siłą. Choruję od wielu lat i niestety zgadzam się z tym
stwierdzeniem.
Boję
się i wcale tego nie ukrywam. Zresztą choroba niejeden raz mnie zaskoczyła i
sprowadziła do przysłowiowego parteru. SM
nie ma żadnych przewidywalnych wzorców. Ono po prostu uderza kiedy chce.
Opowiem
Wam jedną z wielu historii. Prawdziwych historii. Gdybym miała je spisywać,
pewnie powstałaby z tego gruba książka.
Bliskie spotkanie z chodnikiem i rozbity nos
Było to jesienią ubiegłego roku. Wraz z
mamą wracałyśmy z zakupów w Biedronce. Mieszkamy niedaleko, na pobliskim
osiedlu. Wszystko na pozór było normalnie. Szłyśmy z torbami, ja jeszcze z
kulą, bez której nie byłabym w stanie się poruszać. Nic nie zapowiadało krachu.
Rozmawiałyśmy. I nagle… BUM! Uświadomiłam
sobie, że mózg zapomniał o nogach, a ja lecę przed siebie. Na twarz, bo o
rękach też nie pamiętał. Chwilę później leżałam na ziemi twarzą do chodnika.
Oczywiście
narobiłam sensacji na całą ulicę, bo ludzie przejeżdżający obok samochodami aż
zwalniali żeby popatrzeć na leżącą kobietę. No przecież… Taki widok nieczęsto
się zdarza. Wolę nie wiedzieć co sobie myśleli.
Po dłuższej chwili jedna pani
zatrzymała samochód tuż przy krawężniku i wyskoczyła pytając, jak może pomóc.
Jedna! Mama wytłumaczyła co się stało. Przez chwilę obie starały się pomóc mi usiąść.
W końcu udało się. Nie byłam w stanie zebrać myśli, starałam się bardziej pojąć
co się stało. Mama tylko sprawdzała, czy nie mam połamanych kości. Na szczęście
jakimś cudem nic sobie nie złamałam. To pani, która nam pomogła zwróciła uwagę,
że z nosa leciała mi krew. Prawdziwą fontanną. Ja nawet tego nie czułam. Utytłałam
wszystko: kurtkę, spodnie, kulę, mamy kurtkę… Nawet chusteczki na niewiele się
zdały. Nie chciałam jechać do szpitala. To nie był pierwszy raz. Wiedziałam
też, że nie ostatni.
Powoli, gdy zaczęłam odzyskiwać czucie
w nogach i dały się jakoś poruszyć bez łamania obie pomogły mi wstać. Ruch uliczny
był oczywiście utrudniony, bo każdy zwalniał, żeby obserwować chodnikową akcję.
Pani, która pomogła nie puściła nas samych. Zabrała do samochodu i podwiozła do
domu. Ot, to była prawdziwa bezinteresowna pomoc. Taka, jaką spotyka się już
coraz rzadziej. Pamiętam o tym do dziś i jestem jej wdzięczna.
Po powrocie doszłam do siebie. Piszę
Wam o tym dla przykładu, żeby pokazać jak nieobliczalne i nieprzewidywalne jest
stwardnienie rozsiane. Takich
historii zdarza się wiele i każdy chory nosi jakieś w sobie. Na co dzień o nich
nie opowiadamy. Ukrywamy je pod maską uśmiechu, bo… kto zrozumie poza tymi,
którzy są obok nas?
Każdy kolejny dzień to jedna wielka niewiadoma.
Nikt
nie jest w stanie przewidzieć co nas może czekać. Ba, wieczorem kładziemy się spać
w miarę dobrym stanie, a po otwarciu oczu może nas czekać nieprzyjemna
niespodzianka. Większość chorych na SM pewnie podpisałoby się pod tymi
wątpliwościami:
·
Idę spać i nie wiem…
·
Czy następnego dnia będę widziała?
·
Czy będę w stanie podnieść ręce i nogi?
·
Czy spastyczność umożliwi mi poruszanie
się?
·
Czy zmęczenie nie zamknie mnie w
czterech ścianach mieszkania?
·
Czy ból będzie do zniesienia?
·
Czy zdołam zapanować nad drżeniami?
·
Czy choroba nie zawładnie moim
nastrojem?
·
Czy…?
·
Czy…?
Mogłabym
wymieniać jeszcze wiele pytań i każde z nich byłoby trafne. Stwardnienie rozsiane nie daje nam
żadnej gwarancji, żadnej pewności względem przyszłości.
Planowanie?
Owszem, ale bez szaleństw.
Marzenia?
Jak najbardziej, bo często tylko one trzymają nas przy życiu.
Jednak
zawsze w głowie pozostaje nam myśl, że ten terrorysta o nazwie stwardnienie
rozsiane w każdej chwili może zniszczyć mozolnie budowany przez nas życie, a
nas zmieść jednym uderzeniem.
Jak sobie radzić?
Ech,
gdybym znała odpowiedź… Życie ze stwardnieniem
rozsianym to tak naprawdę życie w cieniu czekania na nieoczekiwane.
To
nieustanne tworzenie planów awaryjnych „B”, „C” i rozmyślanie, czy zdołamy
ogarnąć daną sytuację, gdyby SM nieoczekiwanie zaatakowało.
Powoduje
napięcia, stres, drażliwość, niepewność, strach, a nawet złość. Nic w tym
dziwnego. Jak wszyscy ludzie mamy emocje i… nawet gdy uśmiechamy się do innych,
to w naszych oczach można dostrzec strach. Strach przed nieoczekiwanym.
Cóż
mamy jednak robić? Takie jest nasze życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz