To, że w tym
roku ukazała się tylko jedna moja książka nie oznacza, że próżnuję. W
wydawnictwach złożone są dwie pozycje: "Baśnie i legendy Bałtyku"
oraz powieść: "Strażniczka Nawii".
Kolejne książki piszę, ale tematy są jeszcze inne, bo jedna jest związana ze starożytnym Rzymem, zaś druga z legendami litewskimi.
Wiem, że
czekacie, ale proszę o jeszcze trochę cierpliwości.
Tak na osłodę i zachętę przypomnę Wam o mojej "Strażniczce Nawii". Będzie to krótki fragment, ale nie związany z wiedźmą Rozalią (Rosławą), tylko z innym bohaterem.
(…)
Twarz Barnima zmierzchła, a szare oczy przygasły. Wyglądał, jakby w ciągu
krótkiej chwili postarzał się o wiele lat.
W jego pamięci odżyły dawne koszmary. Odetchnął głęboko. Zdawał sobie
sprawę, że nie zdołał opanować emocji. Żeby odwrócić uwagę od swojej reakcji,
machnął lekceważąco ręką.
-
Nie potrzeba mi żadnej niewiasty. Żadnego domu. Żadnych dzieci. – stwierdził.
-
Przed Milą nic się nie ukryje. Nie muszę być widzącą, żeby wiedzieć, co cię
trawi, panie. – odparła i znacząco mrugnęła okiem – Jeżeli będziesz potrzebował
rady, albo choćby zawierzenia dręczących cię kłopotów, panie, służę pomocą.
Mówią, że potrafię każdego przywrócić do życia.
Barnim jednak już jej nie słuchał.
Oddalił się od kramu i ruszył spiesznie przed siebie, nie licząc kroków, nie
widząc nic dookoła. Ogarnął go mrok: ciężki, pełen przytłaczających myśli.
Wspomnienia przez lata spychane głęboko, na dno serca, teraz wróciły z cała
mocą. Miał ochotę paść na kolana, jak wtedy, przed laty i krzyczeć. Krzyczeć, a
raczej przeklinać zarówno ludzi jak i bogów. Krzyczeć z bólu i bezradności.
Znowu
widział zniszczony dom i leżące przed progiem dwa zakrwawione ciała. Jednym z nich
była drobna, jasnowłosa kobieta o delikatnej urodzie, zaś drugim mały chłopiec
z ciemnymi włosami sięgającymi niemal ramion. Leżeli we krwi, a ich wnętrzności
były wyżarte i poszarpane, zaś ich resztki rozpadały się na kamiennym wejściu.
Przypadł do nich z obłędem w oczach, pochwycił oboje w objęcia, chcąc wrócić
życie, które już dawno w nich zgasło. Krzyczał i płakał niczym dziecko
pomstując na zły los i okrucieństwo bogów.
Ktoś próbował go wówczas podnieść; ktoś inny szarpał, żeby siłą oderwać
od zmasakrowanych ciał, ale na próżno. Nie mogąc podnieść zabitych, po prostu
rzucił się na nich, chcąc osłonić ich własnym ciałem. Nigdy nie przypuszczał,
że jest zdolny do tak nieludzkiego wycia z rozpaczy. On, wojownik, który nie
jeden raz zadawał śmierć innym. Do dziś pamiętał słowa jakiejś kobiety tulącej
do piersi płaczące dziecko, która mówiła o wielkiej sowie z twarzą człowieka.
Ten potwór spadł na dom, roztrzaskując dach i rzucił się na mieszkańców.
Próbowali uciec, lecz nie zdążyli nawet wybiec na zewnątrz. Dziwny stwór
podobny do sowy dopadł ich w wyjściu, wbił szpony w ich ciała i zaczął
wyszarpywać wnętrzności. Krzyki obojga słychać było w całym grodzie.
Na
samą myśl o tym po plecach Barnima przebiegł zimny dreszcz, a w oczach pojawiły
się łzy.
Ileż musieli
wycierpieć, zanim Nyja zabrał ich do mglistej krainy, gdzie na zielonych łąkach
mogli zaznać spokoju? Tego mógł już tylko się domyślać, patrząc na ich martwe,
przerażone twarze i szeroko otwarte oczy. On zaś, oszalały z rozpaczy i bólu,
którego nie potrafił opanować, nie mógł zrobić nic. Nic! Był bezsilny wobec
potęgi śmierci i jej okrutnego oblicza. Nawet Marzanna, którą zawsze wyobrażał
sobie jako potężna boginię w wieńcu na głowie, koralach na szyi i ze złotym
kluczem w ręku, pokazała mu swoje ciemne oblicze jako Pani Śmierci, otwierająca
złotym kluczem bramę zaświatów dla jego bliskich. Poprzysiągł wtedy pomstę i
choć posądzano go o obłęd postanowił dopaść winowajcę.
Właśnie wówczas zwątpił. Sam do
końca nie wiedział, czy w bogów swych praojców, czy też we własne wyobrażenia o
ich nieskończonej łaskawości. Wszystkie istoty, które wymykały się
rzeczywistości zaczął postrzegać jako złe, niosące wyłącznie śmierć i
cierpienie. Niebor miał sporo racji. Był włóczęgą, uciekinierem, zbrodniarzem. Oddawał
swój miecz temu, kto oferował mu miejsce do snu i pożywienie. Niewiele już w
nim zostało z tamtego Barnima, który dawno temu stał nad grobem ukochanej
rodziny… Wprawdzie przyjął nową wiarę, ale dlatego, że dawała nadzieję na
odzyskanie spokoju ducha. Kapłani niepojętego Boga mawiali, że wszystkie demony
pochodzą od złego, więc chętnie przyznawał im rację. Jednak czy rytuał chrztu
tak naprawdę odmienił jego serce? Tego nie był już pewien. Patrząc na wizerunek
Matki Boskiej, wciąż widział łagodne oczy Marzanny. Słysząc imię Jezusa,
wspominał Jassa. Przy wierze księcia trzymał go tylko obowiązek i
przeświadczenie, że istoty spoza światów to demony czyhające na ludzką duszę.
Jednak nigdy nie zastanawiał się, gdzie trafili jego bliscy: do
chrześcijańskiego nieba; czy też na spowite mgłą, umajone łąki władztwa Welesa.
To nie miało znaczenia. Miał tylko nadzieję, że odzyskali spokój i byli
szczęśliwi. (…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz