listopada 06, 2019

Syrena, córka Bałtyku i siostra morskiej bryzy


Obiecałam Wam informacje na temat moich działań. Otóż szykuje się pewna pozycja:
"Baśnie i legendy Bałtyku", w której znajdziecie opowieści z różnych krajów.
Co będzie je łączyło?
Morze. Nasze piękne Morze Bałtyckie 

Tutaj przedstawiam mały fragment jednej z opowieści. Wiem, że syreny zawsze wzbudzają uśmiech: u dzieci zachwytu, zaś u dorosłych... często rozbawienia. Tymczasem opowieści o syrenach pochodzą ze starożytności i pojawiają się we wszystkich kręgach kulturowych. Nie brakuje ich również u nas. 



CÓRKA BAŁTYKU

            Dawno, dawno temu wieś, którą dziś nazywamy Trzęsaczem wyglądała zupełnie inaczej. Plaża była szeroka, zaś nieco dalej wznosiło się wzgórze, na którym stał piękny kościół – duma mieszkańców. U jego stóp znajdowały się liczne domy i chatki. Rybacy byli tu zamożni, gdyż wody obfitowały we wszelkiego rodzaju ryby. Wydawało się, że jest to jedna z najlepiej położonych osad nad brzegiem morza. Nikt nie wiedział komu zawdzięczają tak obfite połowy i szczególnie łaskawe morskie fale. Dziękowali więc Bogu, śpiewali pieśni, a przed wypłynięciem w morze, żegnali się i zmawiali kilka słów modlitwy.
            Tak mijały lata. Pewnego roku nastała mroźna zima. Lód ścisnął nawet morze. Płycizny zamarzły, a dalej piętrzyły się tylko kry. Zima choć długa, wreszcie ustąpiła. Przyszły roztopy, a wraz z nimi sztormy. Tym razem fale morskie nie oszczędzały portu i wsi. Niejeden rybak stracił swoją łódź, której roztrzaskane szczątki morze wyrzucało później na brzeg. Najstarsi mieszkańcy kręcili głowami, zdziwieni i zaniepokojeni. Nigdy wcześniej nie zdarzały się tutaj tak potężne sztormy. Zbliżał się już kwiecień, a rybacy wciąż nie mogli siadać do łodzi i ruszać na połów. Skończyły się zimowe zapasy, do większości domów zaczął zaglądać głód. Nic nie dawały dodatkowe modlitwy i msze za uciszenie morskich fal. W końcu nadszedł upragniony kwiecień. Przez szare, ciężkie chmury wreszcie wyjrzało słońce. Morze także się uspokoiło. O świcie rybacy zebrali się na nadbrzeżu i po raz pierwszy wyruszyli na połów. Wesołe, pełne okrzyki mieszały się z pluskiem wody, szumem fal i głosami krążących w pobliżu mew. Wszyscy mieli dobre nastroje, pełni nadziei siadali do swoich łodzi. Cały dzień spędzili na morzu. Kiedy zachodzące słońce zniknęło już za horyzontem, wrócili z wyprawy. Miny mieli jednak markotne, a na dnach łodzi… pustki. Kilku udało się złowić pojedyncze sztuki dorszy czy flądry, ale nic więcej.
- Coś niedobrego się tu dzieje. – mruknął stary Józef i spojrzał na swoje spracowane, popękane dłonie – Tyle razy zarzucałem sieci i nic.
- Może to przez te sztormy? – zasugerował Janek, jeden z młodszych rybaków i dodał pogodnym głosem – Jutro będzie lepiej. 
            Minął kolejny dzień i kolejny, a tu nic się nie zmieniło. Chociaż morze było spokojne, ryby zniknęły. Czasem, jakaś zabłąkana sztuka wpadła do sieci któregoś z rybaków, ale to wszystko. Strach i widmo głodu zakradły się do serc mieszkańców. Mężczyźni zajmowali się naprawą sieci, by tym przykryć swoją bezsilność; kobiety łkały nad dolą swych dzieci i wyszukiwały w spiżarniach resztek mąki, by upiec chociaż podpłomyki; a głodne psy wyły po nocach. Ostatecznie, po kilku dniach, rybacy skrzyknęli się na naradę do domu starego Mateusza, uchodzącego za najbardziej doświadczonego ze wsi. Usiedli na stołkach i ławach, zawczasu przygotowanych w głównej izbie, a i tak dla kilku nie znalazło się miejsca. Niezrażeni, oparli się plecami o ścianę.
- Nic takiego nigdy nie miało u nas miejsca. – zaczął Mateusz – Nie mówię tu już o swoim pokoleniu, ale nawet mój dziadek mawiał, że nigdzie nie ma tak wielu ryb, jak tutaj. Coś musiało się stać.
- Tak. – mruknął niewysoki Bogumił o ciemnej, jakby zawsze potarganej czuprynie – Złotą łódź temu, kto znajdzie powód. 

- Nie obiecuj, kiedy jej nie masz. – zaśmiał się Mateusz.
- A co? Wiesz, jaka jest przyczyna?
- Z pewnością to nie jest wina pogody.
- Jak nie? – do rozmowy włączył się Janek – Ojciec mawiał, że po sztormach…
- Sztormy dawno minęły. – uciął Mateusz – Gdzie indziej szukałbym przyczyny.
- Gdzie?
- Jesteśmy poddanymi naszego pana, księcia na Szczecinie, prawda?
- No tak. – przytaknęli.
- Ryby i inne stworzenia też muszą mieć swojego księcia, albo władcę.
- Co wy bredzicie, Mateuszu? – przerwał mu rudy Eryk, który jako jeden z nielicznych potrafił czytać i pisać. Wśród niewykształconych rybaków lubił popisywać się swoja wiedzą – Bóg darował nam ziemię i morze, by nam służyły.
-  Zamilcz, Eryku. – skarcił go Bogumił – Wysłuchajmy Mateusza.
- Ale…
- Siedź cicho.
            Starzec tylko pokręcił głową i spojrzał na Eryka z taką wzgardą, że chłopak zwiesił głowę i już nie dokończył swojego wywodu.
- Pływałem po wielu morzach, nie tylko tutaj. Zwiedziłem krainy, o jakich wam się nie śniło. Wszędzie żeglarze opowiadają, że morze ma swojego władcę, któremu podlegają wszystkie morskie istoty. Ów władca ma zaś siedem córek pięknych jak marzenie. Każda z nich w połowie jest kobietą, lecz zamiast nóg ma rybi ogon.
- Syreny! – wymknęło się zachwyconemu opowieścią Jankowi, który słyszał kiedyś opowieści o tych niezwykłych morskich pannach.
- Tak, to syreny. Od nich zależy, w jaką stronę skierują ławice ryb. Pozostaje nam więc już tylko jedno pytanie: czy aby nie obraziliśmy czymś króla mórz lub jego córek?
- Co za bzdury? – wybuchnął Eryk – Te wasze opowieści powinien słyszeć nasz ksiądz. Szybko wybiłby wam z głowy takie historyjki. Może macie zbyt małą wiarę i nie modliliście się zbyt gorliwie o dobre połowy?
            Te ostatnie słowa niespodziewanie podchwycił Bogumił.
- Może nie modliliśmy się do właściwej osoby? – zapytał.
            Eryk najpierw zbladł jak płótno, by po chwili zaczerwienić się aż po czubki uszu. Było widać, że z trudem nad sobą panuje. Taka sugestia była wręcz namawianiem do oddawania czci jakimś bożkom, zamiast stać wiernie u boku Kościoła. Zacisnął pięści, by nie podnieść głosu. Mimo to odpowiedział dziwnie nienaturalnie, piskliwie.
- Pierwsze przykazanie.
- Daj spokój z przykazaniami. – warknął niespodziewanie doświadczony Tomasz – W tej chwili chodzi o życie naszych rodzin. Jeżeli rzeczywiście istnieje król mórz i ma swoje córki, może trzeba by było dać im jakiś podarek. Wszystkie kobiety lubią świecidełka, więc…
            Nie dokończył. W izbie zawrzało. Rybacy zaczęli sprzeczać się, kto właściwie ma rację. Jedni poparli opowieść Mateusza, inni przypominali kazania księdza Jana. Od słowa do słowa, zaczęła się kłótnia, z której nic nie wynikało. Bogumił położył dłoń na ramieniu stojącego obok Janka.
- Chodź. – szepnął.
            Obaj wymknęli się z chaty i odetchnęli świeżym powietrzem. W izbie było duszno, a atmosfera jeszcze dodatkowo rozpaliła namiętności. Aż tu było słychać, jak przekrzykują się wzajemnie, dowodząc swych racji.
- Nic z tego nie będzie. – stwierdził Bogumił i podrapał się po głowie – Stracony czas. Do świtu niedaleko, a oni tak szybko nie skończą.
- To zróbmy coś innego. – Janek zadziornie spojrzał na twarz krewniaka – Ruszajmy na morze.
- Na morze? – zdziwił się Bogumił.
- Tak, sprawdźmy ile prawdy jest w opowieściach Mateusza. Jeżeli to sprawka króla i jego córek, znajdziemy ich.
- A wiesz, że to niegłupie? – przyznał.
            Obaj pobiegli na wybrzeże i sprawdzili stan łodzi. Żagle, wiosła i sieci były gotowe. Wprawdzie do świtu było jeszcze trochę czasu, ale nie zamierzali czekać. Wypłynęli w morze, a gwiazda polarna wskazywała im drogę. Ruszyli na północ. Wiał lekki wiatr, więc żagiel pchał łódź szybko i gładko. Łagodne fale kołysały ich tak, że obaj postanowili się jeszcze zdrzemnąć. Otulili się burkami i położyli na dnie. Oczy zamknęły się szybko. Kiedy się obudzili, musieli być już bardzo daleko, gdyż jak okiem sięgnąć rozpościerały się wokół nich szare fale, zwieńczone białymi grzywami. Po wąskiej linii brzegu nie było nawet śladu. Dzień budził się powoli. Najpierw zgasły gwiazdy. Na wschodzie niebo zaczęło się rumienić niczym panna młoda podchodząca do ślubnego ołtarza. Po chwili pojawiły się pierwsze promienie słońca. Szare dotąd morze nabrało kolorów, zalśniło złotem i szmaragdem jak drogocenne klejnoty. Obaj mężczyźni westchnęli. Kochali wschody i zachody słońca na pełnym morzu. Wszystko było tu takie piękne, nieskalane, czyste, zaś oni czuli się wolni jak ptaki. Na chwilę zapomnieli o sprawie, która ich tu sprowadziła. Rozmarzeni, usłyszeli nagle niezwykły śpiew. Spojrzeli na siebie zdziwieni.
- Słyszysz? – zapytał Bogumił szeptem – Czy też szum fal biorę już za śpiew?
- Nie. Ja też słyszę. To brzmi… Tak, jakby ktoś dzwonił srebrnymi dzwoneczkami. – potwierdził.
            Rozejrzeli się uważnie dookoła, ale nie dostrzegli nigdzie żadnego statku, skąd mogłyby dochodzić dziwne dźwięki. Śpiew niósł się po falach, otaczał ich ze wszystkich stron, docierał aż do serc, wprawiając je w drżenie.
- Patrz! – szepnął nagle Janek i chwycił Bogumiła za ramię. Ręką wskazał na pluskające się niedaleko kobiety. Jedna z nich ze śmiechem zanurkowała i wówczas ukazał się jej rybi ogon. Chłopak zrozumiał – Panny wodne…
- Co?! – Bogumił podniósł głos, ale został szybko ściągnięty na dno łodzi.
- Ciii, nie płosz ich. Popatrzmy.
            Ostrożnie wyjrzeli znad burty. Syreny pluskały się wesoło w wodzie. Wreszcie chwyciły się za ręce i uniosły na falach, by wyśpiewać swoją radosną pieśń na cześć wschodzącego słońca. Rybacy mogli wówczas dokładniej się im przyjrzeć. Było ich siedem tak, jak mówił Mateusz. Ich piękno przyćmiewało urodę najpiękniejszych dziewcząt, jakie kiedykolwiek widzieli. Miały błękitne oczy, jasne twarze i długie, falujące włosy, w które wplecione były muszelki i wodorosty. Rybie ogony lśniły srebrnymi łuskami. Bogumił wychylił się nieostrożnie i został zauważony. Morskie panny w jednej chwili zniknęły pod wodą i tylko ich pieśń wciąż dochodziła do ich uszu – tym razem z głębin morza.
- Na Boga – wykrztusił Bogumił – One istnieją! Widziałeś?
- Tak, są cudowne! Nigdy nie widziałem takiego piękna…
            Pewnie gawędziliby dłużej nad tym, co widzieli, gdyby przy ich łodzi coś nie zaczęło się kotłować i wirować. W pierwszej chwili myśleli, że wpadli w zdradziecki wir i obaj rzucili się do żagla i wioseł. Na szczęście wody uciszyły się, za to z morskiej toni wyłoniła się jedna z syren i oparła ręce na burcie ich łodzi, by przyjrzeć się im z ciekawością.
- Kim jesteście? – zapytała dźwięcznym głosem – Niewielu śmiałków zapuszcza się tak daleko od brzegu. Zakłóciliście nasz taniec na cześć słońca.
- Przepraszamy. – Janek odważył się zbliżyć do syreny – Wyjaśnimy wszystko, powiedz nam tylko kim jesteś?
- Jestem najstarszą z córek króla Bałtyku. Mam na imię Zefira. – uśmiechnęła się.
- Jest nam… bardzo miło. – odpowiedział dość niepewnie, a następnie wskazał na siebie i kamrata – Ja jestem Janek, a to Bogumił. Jesteśmy rybakami ze wsi Tom Have i szukamy przyczyny nagłego zniknięcia ryb w morzu. Rybacy wracają do domów z pustymi łodziami, a rodziny głodują…
- Ryb nie ma? – roześmiała się i dodała wesoło – Zaraz coś zobaczysz. (...)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Anna Koprowska-Głowacka , Blogger