czerwca 17, 2019

Granice Nawii - fragment Prologu

Moi Drodzy, ukończyłam już obiecane „Bałtyckie opowieści”. Teraz pracuję nad powieścią „Strażniczka Nawii”. Część 1 rozpoczyna się prologiem, którego mały fragment Wam zdradzę.


Zrodzona przez światło dla cienia


PROLOG

            Noc była chłodna, jednak ona biegła niemal na oślep, przedzierając się przez gęste zarośla, potykając na śliskich kamieniach i leżących w trawie gałęziach. Szara sukienka, brudna od błota rozerwała się w kilku miejscach, a czarne potargane włosy co chwilę wplątywały się w pozbawione liści krzewy. Wyrywała je siłą, nie zwalniając nawet na chwilę. Niemal nieustająco płynące łzy, wyżłobiły dwie jaśniejsze smugi na ubłoconych policzkach. Oddech stawał się coraz szybszy, przerywany żałosnym łkaniem i próbami krzyku. Zamiast wołania, była zdolna, powtarzać tylko jak obłąkana:
- Nie… To nie tak… Nie, nie…
            Chwilami miała wrażenie, że jakiś cień podąża w ślad za nią, lecz gdy odwracała głowę, znikał. Choć się nie bała, instynktownie przyspieszała jeszcze bardziej. Nie chciała, by ktokolwiek lub cokolwiek ją zatrzymało. Nie teraz. Musiała tam dotrzeć, choćby i na czworaka: wbrew woli matki, a nawet i bogów, gdyby próbowali stanąć jej na drodze. 

            Powtarzające się od dwóch dni koszmary męczyły ją i nie dawały wytchnienia. To, co się śniło, nie mogło być prawdą, a jednak jakaś niezrozumiała siła pchała ją na grób ojca. Dotąd powstrzymywała się, pomna słów matki, by nie opuszczać chaty bez opieki. Próbowała z nią rozmawiać, ale wszelkie starania kończyły się uciszaniem. Nawet przyrodni brat, Dalibor spoglądał na nią, jakby niczego nie rozumiała. Była dzieckiem, ale czuła niewyobrażalną rozpacz po stracie ojca. Matka tymczasem skupiła się na sobie i własnym bólu. Wszystko inne znikło z jej świata. Zapomniała, że tu, w Jawii pozostała córka zmarłego Manfreda. Córka, która coraz częściej czuła i widziała więcej niż inni. Tylko kto teraz mógł jej wytłumaczyć: dlaczego? Zabrakło ojca, który w jej oczach wiedział wszystko; matka nie chciała rozmawiać; a Dalibor nic nie rozumiał. Sny były zaś częścią tego, czego ona nie potrafiła jeszcze pojąć i to one zmusiły ją, by tej nocy wybiegła w mrok. Nie zamierzała rzucać się w rozpaczy do płynącej niedaleko rzeki tak, jak niespełna miesiąc temu zrobiła to Gosława, młodziutka wdowa po zmarłym kowalu. Ona chciała znaleźć się przy grobie ojca. Tu i teraz; tej nocy, w towarzystwie tych zwierząt, których nie wystraszył tupot jej bosych stóp i tych demonów, które z pewnością przyglądały się dziwnej śmiertelniczce.
            W końcu dotarła na wzgórze, gdzie w świetle bladosinego księżyca dostrzegła niedawno rozkopywaną ziemię. Dopadła miejsca, gdzie pochowano ojca, padła na kolana i wbiła palce w lepki, wilgotny grunt. Zamknęła oczy. Czuła zapach ziemi i gnijących liści, przemieszany z rosnącą jeszcze gdzieniegdzie trawą. Wilgoć oblepiała ją niczym macki jakiegoś potwora, a chłód dopiero teraz zaczął przenikać do kości. Mimo tego, nawet nie drgnęła. Wzięła głęboki oddech i czekała. Coś kazało jej tak trwać w bezruchu. Nagle, mimo zamkniętych oczu dostrzegła błysk. Wzrok z ogromną szybkością przeniknął ziemię, aż zatrzymał się na samym dnie grobu. Zakręciło się jej w głowie, ale opanowała to uczucie. Ku swemu zdziwieniu zdała sobie sprawę, że widzi to, co znajduje się pod ziemią. Dostrzegła, że na dnie jest tylko kilka kamieni i pustka… Nie było nawet śladu po szczątkach zmarłego.
            Przerażona otworzyła oczy. Podniosła głowę, beznamiętnie wpatrując się w ciemność. Nie rozumiała do końca, co się stało, ale wiedziała, że w grobie nikogo nie pochowano. Drżała na całym ciele, lecz nie miała nawet siły, by się ruszyć. Gdzieś w oddali słyszała głosy, które wołały ją po imieniu. Nie reagowała. Miała wrażenie, że znajduje się gdzieś daleko, na granicy dwóch światów, pomiędzy Jawią a Nawią, kołysząc się na linie zawieszonej na wielki dębie, Drzewie Życia.
- Rosa… Rozalia! – głosy, nawołujące ją dotąd z daleka, stały się dziwnie bliskie i znajome.
Nie bardzo wiedziała co się dzieje, ale poczuła ciepło dwóch ciał i usłyszała zmieszane ze sobą głosy. Ktoś narzucił na jej ramiona ciepły płaszcz, ktoś inny odciągnął od grobu. Poddawała się tym zabiegom posłusznie, niemal bezwolnie, wciąż jeszcze zawieszona gdzieś między światami.
- Rosa! Wróć do nas! Proszę, wróć, siostrzyczko!
            To były pierwsze słowa, które zrozumiała. Poczuła też ciepłe ręce, zaciśnięte na jej ubłoconych dłoniach. Wzięła głębszy oddech tak, jakby dopiero teraz przypomniała sobie, że należy oddychać i spojrzała nieco przytomniej. Jej ciemne oczy spoczęły na twarzy jasnowłosego chłopca.
- Dalibor – wyszeptała.
            Powrót do świadomości nie był jednak łatwy. W tej samej chwili poczuła straszliwy chłód przenikający ją aż do kości. Zaczęła dygotać, z trudem panując nad własnym ciałem.
- Córko, córeczko! Nigdy więcej nam tego nie rób! – usłyszała surowy głos matki, która starała się otulić ją płaszczem – Zrozumiałaś?
            Popatrzyła na nią i w tej samej chwili przypomniała sobie, z jakiego powodu przybiegła na cmentarzysko. Z trudem składając pojedyncze litery w słowo, zadała tylko jedno pytanie:
- Dlaczego?
- To ja powinnam cię zapytać, dlaczego! – skwitowała matka i chwyciła ją za rękę, by jak najszybciej zabrać dzieci do domu.
            Dziewczynka jednak tym razem stawiła opór. Księżyc akurat wyłonił się zza chmury i oświetlił jej brudną twarzyczkę. Ciemne, wyraziste oczy wpatrywały się z powagą w matkę.
- Dlaczego skłamałaś, mamo? – zapytała cicho.
- Ja? – kobieta mimowolnie cofnęła się o krok. Pełne bezgranicznego smutku i powagi spojrzenie córki, zanadto przypominało jej wzrok męża. Nie zamierzała jednak tłumaczyć się przed dzieckiem. Odetchnęła, by nie stracić w oczach dzieci i dodała surowo – Idziemy! Później porozmawiamy o twoim nieposłuszeństwie! Mówiłam ci, nie wychodź!
- Nie, mamo. Dlaczego skłamałaś, że ojciec nie żyje? Grób jest pusty. – odpowiedziała z takim spokojem, że po plecach Wszemiry przebiegł zimny dreszcz.
            Kobieta odniosła wrażenie, jakby ktoś niespodziewanie ją uderzył. Poczuła, jak cała krew uchodzi z jej ciała, a mimo to policzki zaczynają płonąć żywym ogniem. Zrobiło jej się słabo, z trudem zapanowała nad sobą. Na szczęście tuż za nią rosła brzoza, więc oparła się o pień, starając się odzyskać oddech. Widziała wpatrzone w nią oczy córki i zdumienie malujące się na twarzy syna. Spodziewała się niemal wszystkiego, ale nie takiego pytania. Była pewna, że nikt poza nią nie znał prawdy o pogrzebie. Nikt poza żercą Wolradem, ale on nigdy by tego nie zdradził. 
W tej jednej chwili zrozumiała jednak słowa męża, który ostrzegał, gdy córka miała zaledwie roczek: „Pamiętaj! Nie pozwól jej wejść w mrok, bo wtedy nawet twoja miłość jej nie powstrzyma”. Miał najwyraźniej rację i Rozalia odziedziczyła trudne do zrozumienia zdolności Manfreda, który mawiał, że Weles czasem ofiarowuje swe dary tym, którzy wcale tego nie pragną. Córka zaś zawsze była inna, a jej spojrzenie potrafiło przenikać aż do głębi, jakby czytała cudze myśli.
Ogarnęło ją przerażenie. Choć noc była chłodna, zrobiło jej się nagle gorąco. Schyliła się i chwyciła Rozalię za ramiona. Potrząsnęła dzieckiem, nie zważając na to, że było tak samo wystraszone jak ona.
- Co ty opowiadasz?! – krzyknęła – Ojciec nie żyje! Trzy dni temu go pochowaliśmy!
- Nie mamo. Tam nic nie ma. Widziałam.
            „Widziałam”. To jedno słowo sprawiło, że zarówno córka, jak i matka, poczuły dziwny ścisk w okolicach serca. Jak można było widzieć coś, co było niewidzialne dla oczu? To przekraczało możliwości zwykłego człowieka. Jedynie ci, na których rękę położył sam władca podziemi, mogli spoglądać poza zasłonę czasu i miejsca. Żadna z nich jednak nie została mu poświęcona. Tym bardziej nie mogła być mu oddana ukochana córka Wszemiry. Matka była gotowa na wszystko, żeby nie stracić dziecka. Nie tego, które wraz z Manfredem wymodlili u Pani Życia i Śmierci, potężnej Marzanny. Gwałtownie zaczęła szukać sposobu na oszukanie przeznaczenia. Nie mogła pozwolić, by władcy Prawii położyli ręce na tej ślicznej, niewinnej dziewczynce. Przez myśl przebiegło jej zasłyszane niegdyś stwierdzenie, że zmiana imienia, może odmienić los człowieka, gdyż bogowie nie widzą już śmiertelnika. W desperacji postanowiła skorzystać z tej wiedzy.
            Zacisnęła dłonie na ramionach córki tak mocno, że ta krzyknęła z bólu.
- Popatrz na mnie!
- Mamo, to boli. – pisnęła dziewczynka.
- Popatrz! Mówię do ciebie.
            Gdy czarne oczy dziecka spojrzały na ściągniętą strachem twarz matki, ta zniżyła głos niemal do szeptu.
- Od dziś nie masz na imię Rozalia. Jesteś Rosława.
- Dlaczego?
- To nie ma znaczenia. Jesteś Ros – ła –wa. Powtórz. – nakazała.
- Rosława? – w głosie dziewczynki było więcej pytania, niż potwierdzenia – Dziwne.
- Rosława? – powtórzył stojący obok Dalibor i podrapał się po głowie – Ojciec nigdy by jej tak nie nazwał.
- Nie był twoim ojcem. – ucięła krótko – Nikt w osadzie nie będzie już się dziwił skąd ma tak niedorzeczne imię.
- Ale mamo, ojciec zawsze mówił, że  jestem jego różą i lilią, że nad bramą…
- Przestań! – przerwała Wszemira z trudem panując nad łzami.
Musiała być twarda i surowa, choć serce ściskało się jej z bólu na widok wpatrzonych w nią oczu dziewczynki. Robiła to tylko dla dobra swoich dzieci. Być może teraz tego nie rozumiały, być może nigdy nie zrozumieją, ale musiała zadbać o ich bezpieczeństwo. To był jej obowiązek. (...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Anna Koprowska-Głowacka , Blogger