Moi
Drodzy, ukończyłam już obiecane „Bałtyckie opowieści”. Teraz pracuję nad
powieścią „Strażniczka Nawii”. Część 1 rozpoczyna się prologiem, którego mały fragment
Wam zdradzę.
Zrodzona
przez światło dla cienia
PROLOG
Noc była chłodna, jednak ona biegła
niemal na oślep, przedzierając się przez gęste zarośla, potykając na śliskich
kamieniach i leżących w trawie gałęziach. Szara sukienka, brudna od błota rozerwała
się w kilku miejscach, a czarne potargane włosy co chwilę wplątywały się w
pozbawione liści krzewy. Wyrywała je siłą, nie zwalniając nawet na chwilę.
Niemal nieustająco płynące łzy, wyżłobiły dwie jaśniejsze smugi na ubłoconych
policzkach. Oddech stawał się coraz szybszy, przerywany żałosnym łkaniem i
próbami krzyku. Zamiast wołania, była zdolna, powtarzać tylko jak obłąkana:
-
Nie… To nie tak… Nie, nie…
Chwilami miała wrażenie, że jakiś
cień podąża w ślad za nią, lecz gdy odwracała głowę, znikał. Choć się nie bała,
instynktownie przyspieszała jeszcze bardziej. Nie chciała, by ktokolwiek lub
cokolwiek ją zatrzymało. Nie teraz. Musiała tam dotrzeć, choćby i na czworaka:
wbrew woli matki, a nawet i bogów, gdyby próbowali stanąć jej na drodze.
Powtarzające się od dwóch dni
koszmary męczyły ją i nie dawały wytchnienia. To, co się śniło, nie mogło być
prawdą, a jednak jakaś niezrozumiała siła pchała ją na grób ojca. Dotąd
powstrzymywała się, pomna słów matki, by nie opuszczać chaty bez opieki. Próbowała
z nią rozmawiać, ale wszelkie starania kończyły się uciszaniem. Nawet przyrodni
brat, Dalibor spoglądał na nią, jakby niczego nie rozumiała. Była dzieckiem,
ale czuła niewyobrażalną rozpacz po stracie ojca. Matka tymczasem skupiła się
na sobie i własnym bólu. Wszystko inne znikło z jej świata. Zapomniała, że tu,
w Jawii pozostała córka zmarłego Manfreda. Córka, która coraz częściej czuła i
widziała więcej niż inni. Tylko kto teraz mógł jej wytłumaczyć: dlaczego?
Zabrakło ojca, który w jej oczach wiedział wszystko; matka nie chciała
rozmawiać; a Dalibor nic nie rozumiał. Sny były zaś częścią tego, czego ona nie
potrafiła jeszcze pojąć i to one zmusiły ją, by tej nocy wybiegła w mrok. Nie zamierzała
rzucać się w rozpaczy do płynącej niedaleko rzeki tak, jak niespełna miesiąc
temu zrobiła to Gosława, młodziutka wdowa po zmarłym kowalu. Ona chciała
znaleźć się przy grobie ojca. Tu i teraz; tej nocy, w towarzystwie tych
zwierząt, których nie wystraszył tupot jej bosych stóp i tych demonów, które z
pewnością przyglądały się dziwnej śmiertelniczce.
W końcu dotarła na wzgórze, gdzie w
świetle bladosinego księżyca dostrzegła niedawno rozkopywaną ziemię. Dopadła
miejsca, gdzie pochowano ojca, padła na kolana i wbiła palce w lepki, wilgotny
grunt. Zamknęła oczy. Czuła zapach ziemi i gnijących liści, przemieszany z
rosnącą jeszcze gdzieniegdzie trawą. Wilgoć oblepiała ją niczym macki jakiegoś
potwora, a chłód dopiero teraz zaczął przenikać do kości. Mimo tego, nawet nie
drgnęła. Wzięła głęboki oddech i czekała. Coś kazało jej tak trwać w bezruchu.
Nagle, mimo zamkniętych oczu dostrzegła błysk. Wzrok z ogromną szybkością
przeniknął ziemię, aż zatrzymał się na samym dnie grobu. Zakręciło się jej w
głowie, ale opanowała to uczucie. Ku swemu zdziwieniu zdała sobie sprawę, że
widzi to, co znajduje się pod ziemią. Dostrzegła, że na dnie jest tylko kilka
kamieni i pustka… Nie było nawet śladu po szczątkach zmarłego.
Przerażona otworzyła oczy. Podniosła
głowę, beznamiętnie wpatrując się w ciemność. Nie rozumiała do końca, co się
stało, ale wiedziała, że w grobie nikogo nie pochowano. Drżała na całym ciele,
lecz nie miała nawet siły, by się ruszyć. Gdzieś w oddali słyszała głosy, które
wołały ją po imieniu. Nie reagowała. Miała wrażenie, że znajduje się gdzieś
daleko, na granicy dwóch światów, pomiędzy Jawią a Nawią, kołysząc się na linie
zawieszonej na wielki dębie, Drzewie Życia.
-
Rosa… Rozalia! – głosy, nawołujące ją dotąd z daleka, stały się dziwnie bliskie
i znajome.
Nie
bardzo wiedziała co się dzieje, ale poczuła ciepło dwóch ciał i usłyszała
zmieszane ze sobą głosy. Ktoś narzucił na jej ramiona ciepły płaszcz, ktoś inny
odciągnął od grobu. Poddawała się tym zabiegom posłusznie, niemal bezwolnie,
wciąż jeszcze zawieszona gdzieś między światami.
-
Rosa! Wróć do nas! Proszę, wróć, siostrzyczko!
To były pierwsze słowa, które
zrozumiała. Poczuła też ciepłe ręce, zaciśnięte na jej ubłoconych dłoniach.
Wzięła głębszy oddech tak, jakby dopiero teraz przypomniała sobie, że należy
oddychać i spojrzała nieco przytomniej. Jej ciemne oczy spoczęły na twarzy
jasnowłosego chłopca.
-
Dalibor – wyszeptała.
Powrót do świadomości nie był jednak
łatwy. W tej samej chwili poczuła straszliwy chłód przenikający ją aż do kości.
Zaczęła dygotać, z trudem panując nad własnym ciałem.
-
Córko, córeczko! Nigdy więcej nam tego nie rób! – usłyszała surowy głos matki,
która starała się otulić ją płaszczem – Zrozumiałaś?
Popatrzyła na nią i w tej samej
chwili przypomniała sobie, z jakiego powodu przybiegła na cmentarzysko. Z
trudem składając pojedyncze litery w słowo, zadała tylko jedno pytanie:
-
Dlaczego?
-
To ja powinnam cię zapytać, dlaczego! – skwitowała matka i chwyciła ją za rękę,
by jak najszybciej zabrać dzieci do domu.
Dziewczynka jednak tym razem stawiła
opór. Księżyc akurat wyłonił się zza chmury i oświetlił jej brudną twarzyczkę.
Ciemne, wyraziste oczy wpatrywały się z powagą w matkę.
-
Dlaczego skłamałaś, mamo? – zapytała cicho.
-
Ja? – kobieta mimowolnie cofnęła się o krok. Pełne bezgranicznego smutku i
powagi spojrzenie córki, zanadto przypominało jej wzrok męża. Nie zamierzała
jednak tłumaczyć się przed dzieckiem. Odetchnęła, by nie stracić w oczach
dzieci i dodała surowo – Idziemy! Później porozmawiamy o twoim nieposłuszeństwie!
Mówiłam ci, nie wychodź!
-
Nie, mamo. Dlaczego skłamałaś, że ojciec nie żyje? Grób jest pusty. –
odpowiedziała z takim spokojem, że po plecach Wszemiry przebiegł zimny dreszcz.
Kobieta odniosła wrażenie, jakby
ktoś niespodziewanie ją uderzył. Poczuła, jak cała krew uchodzi z jej ciała, a
mimo to policzki zaczynają płonąć żywym ogniem. Zrobiło jej się słabo, z trudem
zapanowała nad sobą. Na szczęście tuż za nią rosła brzoza, więc oparła się o
pień, starając się odzyskać oddech. Widziała wpatrzone w nią oczy córki i
zdumienie malujące się na twarzy syna. Spodziewała się niemal wszystkiego, ale
nie takiego pytania. Była pewna, że nikt poza nią nie znał prawdy o pogrzebie.
Nikt poza żercą Wolradem, ale on nigdy by tego nie zdradził.
W
tej jednej chwili zrozumiała jednak słowa męża, który ostrzegał, gdy córka
miała zaledwie roczek: „Pamiętaj! Nie
pozwól jej wejść w mrok, bo wtedy nawet twoja miłość jej nie powstrzyma”.
Miał najwyraźniej rację i Rozalia odziedziczyła trudne do zrozumienia zdolności
Manfreda, który mawiał, że Weles czasem ofiarowuje swe dary tym, którzy wcale
tego nie pragną. Córka zaś zawsze była inna, a jej spojrzenie potrafiło
przenikać aż do głębi, jakby czytała cudze myśli.
Ogarnęło
ją przerażenie. Choć noc była chłodna, zrobiło jej się nagle gorąco. Schyliła
się i chwyciła Rozalię za ramiona. Potrząsnęła dzieckiem, nie zważając na to,
że było tak samo wystraszone jak ona.
-
Co ty opowiadasz?! – krzyknęła – Ojciec nie żyje! Trzy dni temu go
pochowaliśmy!
-
Nie mamo. Tam nic nie ma. Widziałam.
„Widziałam”. To jedno słowo
sprawiło, że zarówno córka, jak i matka, poczuły dziwny ścisk w okolicach
serca. Jak można było widzieć coś, co było niewidzialne dla oczu? To
przekraczało możliwości zwykłego człowieka. Jedynie ci, na których rękę położył
sam władca podziemi, mogli spoglądać poza zasłonę czasu i miejsca. Żadna z nich
jednak nie została mu poświęcona. Tym bardziej nie mogła być mu oddana ukochana
córka Wszemiry. Matka była gotowa na wszystko, żeby nie stracić dziecka. Nie tego,
które wraz z Manfredem wymodlili u Pani Życia i Śmierci, potężnej Marzanny.
Gwałtownie zaczęła szukać sposobu na oszukanie przeznaczenia. Nie mogła
pozwolić, by władcy Prawii położyli ręce na tej ślicznej, niewinnej
dziewczynce. Przez myśl przebiegło jej zasłyszane niegdyś stwierdzenie, że
zmiana imienia, może odmienić los człowieka, gdyż bogowie nie widzą już
śmiertelnika. W desperacji postanowiła skorzystać z tej wiedzy.
Zacisnęła dłonie na ramionach córki
tak mocno, że ta krzyknęła z bólu.
-
Popatrz na mnie!
-
Mamo, to boli. – pisnęła dziewczynka.
-
Popatrz! Mówię do ciebie.
Gdy czarne oczy dziecka spojrzały na
ściągniętą strachem twarz matki, ta zniżyła głos niemal do szeptu.
-
Od dziś nie masz na imię Rozalia. Jesteś Rosława.
-
Dlaczego?
-
To nie ma znaczenia. Jesteś Ros – ła –wa. Powtórz. – nakazała.
-
Rosława? – w głosie dziewczynki było więcej pytania, niż potwierdzenia –
Dziwne.
-
Rosława? – powtórzył stojący obok Dalibor i podrapał się po głowie – Ojciec
nigdy by jej tak nie nazwał.
-
Nie był twoim ojcem. – ucięła krótko – Nikt w osadzie nie będzie już się dziwił
skąd ma tak niedorzeczne imię.
-
Ale mamo, ojciec zawsze mówił, że jestem
jego różą i lilią, że nad bramą…
-
Przestań! – przerwała Wszemira z trudem panując nad łzami.
Musiała
być twarda i surowa, choć serce ściskało się jej z bólu na widok wpatrzonych w
nią oczu dziewczynki. Robiła to tylko dla dobra swoich dzieci. Być może teraz
tego nie rozumiały, być może nigdy nie zrozumieją, ale musiała zadbać o ich
bezpieczeństwo. To był jej obowiązek. (...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz