W
związku z publikacją książki „Legendy chełmińskie” przedstawię Wam chyba
najbardziej znaną legendę z Chełmna, a mianowicie „Cudowne źródełko”.
Jest ona
związana nie tylko ze źródełkiem, którego woda wciąż ma uzdrowicielskie właściwości,
ale również z cudownym obrazem Matki Boskiej Chełmińskiej. Jak wiadomo Jej kult trwa niezmiennie od średniowiecza, a na chełmiński odpust do dziś przybywają rzesze pątników.
CUDOWNE ŹRÓDEŁKO
Bardzo
dawno temu na Rybakach mieszkała uboga rodzina Stołowskich. Byli to ludzie
bardzo pobożni. Wielką czcią otaczali Matkę Przenajświętszą, która zawsze była
dla nich największą pociechą. Jej piękny, malowany na drewnie obraz wisiał na
honorowym miejscu w ich domu. Był to największy skarb, jaki posiadali. Żyli
skromnie, z gromadką dzieci, które pomagały im we wszystkim. Tylko najmłodszy
syn, Stasiek, nie ze wszystkim mógł sobie poradzić. Chłopiec był niewidomy od
urodzenia i matka często załamywała ręce, lękając się o jego przyszłość.
Stołowscy byli też właścicielami
szablastorogiej kozy, która dostarczała mleko dla całej rodziny. Otaczali więc
zwierzę szczególną opieką. Każdego dnia, jedno z dzieci prowadziło ją na łąkę i
pilnowało, by dobrze się pasła. Gdy starsze dzieci przeszły do trudniejszych
prac, pastuszkiem został Stasiu. Chłopiec cały czas trzymał się powrozu
uwiązanego do szyi kozy, która doskonale znała drogę.
Pewnego dnia Stasiu obudził się w
radosnym nastroju. Jego twarz promieniała. Od razu pobiegł do matki,
przygotowującej śniadanie. Wtulił się w jej ramiona.
-Mamo!
Mamo! Ja będę widział! – zawołał – A jak będę duży, zostanę księdzem!
Kobieta zasmuciła się i przytuliła
dziecko.
-
Daremne to marzenie, synku. – westchnęła – Zostać księdzem nie jest łatwo, a ty
jeszcze nie widzisz.
Nie zmartwiły go te słowa. Podniósł
głowę, uśmiechnął się i dodał z niezachwianą wiarą.
-
Ja będę widział kochana matko. Zobaczysz, że będę widział.
-
Jakże bym tego chciała. – szepnęła i ucałowała płowe włoski syna.
-
Tak też się stanie, bo Matka Przenajświętsza mi to powiedziała. Pokazała też
ziemię i powiedziała: Weź tylko tej wody
i potrzej oczy, a przejrzysz. I to Ona mówiła też, że zostanę księdzem.
-Bodajbyś
już lepiej nie gadał, jeno szedł na pole, do roboty. – odparła krótko zdenerwowana
matka. Nie chciała, by usłyszał w jej głosie drżenie, kiedy łzy napłynęły do
oczu.
Wzięła kozę za postronek, a synka za
rękę i poszła niedaleko, na niewielkie wzgórze pachnące trawą i polnymi
kwiatami.
-Teraz
mi tu dobrze paś, chłopcze, żeby się kózka pożywiła. Czcze marzenia porzuć i
lepiej pomódl się do Pana Boga.
Stasiu westchnął, mocno zacisnął
dłoń na postronku i usiadł na ziemi. Wciąż rozmyślał o śnie. Koza chodziła z
początku spokojnie i skubała trawę. W pewnej chwili jednak zerwała się, zaczęła
się szarpać i pobiegła przed siebie. Biedny chłopiec nie puścił powrozu i
trzymając go kurczowo biegł w ślad za zwierzęciem. Wlokła więc koza płaczącego
Stasia przez łąki, zaorane zagony, wyboje i kamienie. Pokrzywy i ciernie raniły
go, na gałęziach podarł giezło, lecz nie pozwolił kozie umknąć.
-
Stój! – krzyczał, ale nadaremnie.
Koza jednak nie słuchała i pędziła
przed siebie, jakby doskonale znała drogę. Wreszcie zmęczyła się i stanęła na
skraju małego wzgórza. Zapłakany chłopczyk uspokoił się nieco i usiadł na miękkiej
trawie, by odpocząć. Ledwo tchu mógł nabrać. Niespodziewanie poczuł zapach
poziomek. Zaczął kręcić głową, by ustalić, gdzie rosną owoce.
-
O Bogu dzięki, za mój strach będę miał jagódki. – ucieszył się.
Już pochylił się i namacał dłonią
słodkie poziomki, lecz nawet nie zdążył zerwać choćby jednej, gdy poczuł zapach
miodu. Szukając po ziemi natrafił na kotlinkę, w której znajdował się susz z
miodem. Zjadł nieco lecz przypomniał sobie, że powinien zostawić trochę dla
rodziców i rodzeństwa. Zaczął więc grzebać głębiej i głębiej. Nagle trafił na
ostry kamyk, który wyrwał z ziemi. Wówczas to stała się rzecz niezwykła. Z
głębi ziemi wytrysnął strumień wody. Stasiu wystraszył się, jednak wówczas
przypomniał sobie słowa Matki Boskiej ze snu: Weź tylko tej wody i potrzej oczy, a przejrzysz. Pełen nadziei padł
na kolana i złożywszy dłonie, pomodlił się żarliwie. Cały drżący zaczerpnął
wody ze źródełka, umył twarz i oczy. Z niepokojem w sercu podniósł głowę,
otworzył oczy i… ogarnęła go ogromna radość. Oto bowiem ujrzał błękitne niebo,
zieloną trawę, barwne polne kwiaty, wąwóz, w którym siedział, a niedaleko
majestatyczne miasto o ceglanych murach. Łzy wdzięczności popłynęły mu po
brudnych od ziemi policzkach. Wzruszenie i zachwyt sprawiły, że oczarowany
siedział i rozglądał się dookoła. Chłonął każdy drobiazg: żółte kwiatki mniszka
lekarskiego, białe koniczyny, soczystą zieleń trawy i liści na drzewach, aż
wreszcie błękit nieba i biel sunących po nim obłoków. Siedział tak, aż złociste
słońce zabarwiło się czerwienią i zaczęło chylić ku zachodowi.
Tak znalazła go zaniepokojona matka.
Usłyszał jej kroki, zanim wyłoniła się zza drzewa. Odwrócił głowę i spojrzał na
nią radośnie. Pierwszy raz ujrzał jej twarz i złociste włosy, przyprószone
srebrem.
-
Mamo, jaka ty jesteś piękna! – zawołał.
Kobieta zatrzymała się i z
niedowierzaniem popatrzyła na syna. Od razu dostrzegła, że jego niewidome dotąd
oczy lśnią błękitem. Uradowana, wyciągnęła ramiona i utuliła dziecko w
ramionach. Łzy szczęścia popłynęły po jej twarzy.
-
Stasiu… Stasieńku… To naprawdę cud!
-
A nie mówiłem, mamo? Matka Przenajświętsza mi to obiecała. – odpowiedział z
prostotą.
Wrócili do domu szczęśliwi, już od
progu przekazując wspaniałe wieści. Jeszcze tego samego wieczoru cała rodzina
uklękła przed obrazem Matki Boskiej i złożyła dziękczynne modły za cud
odzyskania wzroku przez najmłodsze z dzieci. Wydawało się, że wszystko, co
najgorsze jest już za Stołowskimi. Niestety. Mawia się, iż tego, kogo Pan Bóg
kocha, wystawia na próby. Tak też było i tym razem.
Pewnego dnia w domu wybuchł
straszliwy pożar. Skąd się wziął? Nikt nie wiedział. Być może płonący węgielek
potoczył się po podłodze i od tego zajęła się cała izba. W ciągu kilku chwil
ogień zajął cały dobytek. Szczęśliwie cała rodzina zdążyła umknąć płomieniom.
Stali na zimnie, tuląc się do siebie i szlochając. Matka załamywała ręce z
rozpaczy.
-
Boże, mój Boże! Choćbyśmy i wszystko
stracili, ale daj nam przynajmniej ten obraz Najświętszej Panienki wyratować!
Wkrótce
zbiegli się sąsiedzi, lecz nie było szans, żeby uratować coś z dobytku. Trzask
płonącego drewna i gryzący dym sprawiły, że dzieci chowały twarze w suknie
matki. Niewiele czasu było potrzeba, by drewniany dom zapadł się z łoskotem,
wzniecając dodatkowe płomienie. Nagle, nad dogasającym stosem popiołów i
fragmentów niedopalonych belek pojawiła
się niebieskawa mgiełka. Ludzie zaniemówili ze zdumienia. Po chwili ujrzeli
nienaruszony obraz, który uniósł się i popłynął w kierunku miejsca, gdzie
wytrysnęło cudowne źródełko. Tam też zatrzymał się i zawisł pomiędzy dwiema
srebrzystymi brzezinami.
-
To cud! – zawołała jakaś kobieta w chuście na głowie, składając nabożnie
dłonie.
-
Trzeba ów obraz cudowny zanieść do kościoła. – dodał starszy mężczyzna,
wspierający się na kosturze – Tam jego miejsce.
-
Mamo, mamo. – Stasiu pociągnął matkę za fartuch i szepnął – Nasz obraz popłynął
tam, gdzie odzyskałem wzrok.
-
To musi być cudowne miejsce. – odparła cicho.
Zebrani sąsiedzi chwilę rozmawiali o
tym, co należy zrobić. Ostatecznie jednak zdecydowali, żeby obraz przenieść do
kościoła farnego. Na nic się zdały ciche protesty Stołowskiej, która prosiła,
by zbudować tam kapliczkę. Kilku mężczyzn wspięło się na drzewa, by zdjąć
obraz. Bezskutecznie. Nie mogli go nawet ruszyć.
-
Tu będzie potrzeba interwencji duchownych. – stwierdziła jakaś staruszka.
Tymczasem wieść o cudzie lotem
błyskawicy obiegła miasto. Przybywały tłumy, by obejrzeć niezwykły obraz.
Wkrótce pojawili się duchowni, którzy zdołali zdjąć go z brzezin. Utworzyła się
uroczysta procesja i tak przy wtórze pieśni obraz zaniesiono do kościoła
farnego. W nocy zniknął jednak z kaplicy, jaką mu przeznaczono i ponownie
pojawił się na ścianie Bramy Grubińskiej. Na próżno po trzykroć próbowano
przenieść go ponownie. Za każdym razem Matka Boska powracała w to samo miejsce.
Ostatecznie uznano, że taka jest Jej wola. Jako, że na Bramce istniała stara
kapliczka, przeniesiono tam obraz, by ludzie mogli modlić się w skupieniu. Na
bramie zaś wymurowano framugę i wstawiono piękną figurę kutą z kamienia, by
każdy przybysz wiedział kto czuwa nad Chełmnem i jego mieszkańcami. Od tego
czasu kaplica na bramce stała się słynna na całym świecie, jako miejsce łaski i
miłosierdzia. Nieco później obmurowano także źródełko, którego woda przywróciła
wzrok Stasiowi i zbudowano nad nim małą kapliczkę. Umieszczono w niej obraz
Matki Boskiej.
Ludzie pomogli odbudować dom
Stołowskich i nie pozwolili, by zginęli po tej tragedii. Powoli wszystko
zaczęło się układać. Dzieci po kolei zakładały swoje rodziny. W końcu dorósł również
Staś, który został księdzem. Wszyscy cenili go i szanowali twierdząc, że jego
modlitwy mają wielką moc. Czasy były jednak niespokojne. Wódz Jaćwingów,
Skomand plądrował ziemie otaczające miasto, aż pewnego razu przypuścił
niespodziewany szturm na mury. W Chełmnie zapanowała panika. Ludzie nie
wiedzieli, co robić. Część gotowała się do odparcia ataku, inni ukrywali się w
domach lub chronili w kościołach. Kamienne kule sypały się jako grad, mury
miejscami waliły się z wielkim hukiem, zaś nieprzyjaciel wdzierał się już na
ulice. Mieszkańcy stawiali opór, lecz wobec takiego uderzenia byli wręcz
bezbronni.
Ksiądz Stanisław Stołowski przeniósł
oraz Matki Boskiej z kaplicy na Bramce do kościoła farnego, by uchować go przed
zniszczeniem z ręki pogan. Ukląkł przed Jej wizerunkiem i zaczął modlić się o
cud. Wiedział, że tylko Ona może ocalić miasto.
Maryja nie zawiodła
mieszkańców. Nieoczekiwanie przybrała
ludzką postać i wyszła z kościoła, opromieniona wielką jasnością. Po obu Jej
stronach szli aniołowie z ognistymi mieczami w dłoniach. Ku wielkiemu zdumieniu
ludzi przeszła przez ulice miasta. Kiedy dotarła na najbardziej zagrożone
miejsce w murach, uniosła się i ruszyła po nich, zawracając lecące w stronę
miasta kule. Czyniły one wielkie spustoszenie wśród atakujących. Wojownicy,
którzy wdrapywali się na mury, przerażeni
wpadali do fos. Wszędzie tam, gdzie mocniej przystąpiła do obrony, ślady Jej
stóp odcisnęły się na cegłach i kamieniach. Jeden ze śladów pozostał nawet na
środku ulicy wiodącej z Rynku na Rybaki. Skomand uznał, że nie zdoła pokonać
nadprzyrodzonych mocy, które mieli po swej stronie obrońcy i dał znak do
odwrotu. Nie zamierzał jednak całkiem zrezygnować z podboju.
Wdzięczni mieszkańcy radowali się
jednak tym zwycięstwem. Na pamiątkę tych wydarzeń ustawili figurki Matki
Boskiej oraz dwóch aniołów w trzech wydrążonych niszach, które znajdują się w
murach miejskich. Wprawdzie figur już dawno nie ma, jednak pozostały nisze przy
dawnej furtce rybackiej.
Skomand
zaś nie zrezygnował. Kiedy nie zdołał szturmem zdobyć miasta, obmyślili kolejny
plan. Postanowił pozbawić mieszkańców wody i w ten sposób zmusić ich do
otwarcia bram. Wydawało się to proste, wystarczyło bowiem jedynie odciąć wodę z
Trynki oraz Fryby, które zaopatrywały Chełmno w wodę. Bez zwłoki zabrali się
Prusowie do pracy i wkrótce prace były już na ukończeniu.
Matka
Boska nie zapomniała jednak o wiernych mieszkańcach. Ksiądz Stołowski miał tej
nocy niezwykły sen. Po raz kolejny ujrzał w nim Pannę Przenajświętszą, która
stanęła w pełnym blasku w drzwiach jego małej izdebki. Niebiański blask zalał pomieszczenie,
a on –
tak,
jak wiele lat wcześniej ukląkł przed Nią i pochylił głowę.
- Nie jestem godzien, gościć Cię w mych
progach. – wyszeptał.
-
Musisz uratować miasto – rzekła głosem tak cichym, że przypominał szelest
wiatru – Idź nad rzekę i powstrzymaj Prusów.
Chciał jeszcze o coś zapytać, lecz w
jednej chwili znikła, a wokół zapanowała ciemność. Stanisław obudził się i
usiadł gwałtownie. Wiedział, że nie był to zwykły sen. Odział się i samotnie
ruszył poza miasto. Niepostrzeżenie przemknął nieopodal obozu Prusów, który
rozłożyli się nad brzegiem Fryby. Wszyscy spali, zaś wsparci na włóczniach
wartownicy drzemali przy dopalających się ogniskach. Choć strach ściskał mu
serce wiedział, iż nie może zawieźć. Wiara dodała mu sił i pewności tak, że nim
świt zaróżowił obłoki na niebie, zdołał usypać groblę. Spiesznie powrócił do
Chełmna i pomodlił się do swej Opiekunki.
Tymczasem
niczego nie spodziewający się Prusowie zbyt późno dostrzegli zagrożenie. Woda,
która podniosła się w korycie Fryby wkrótce zalała ich obóz i zmusiła do odwrotu.
Tekst na podstawie książki:
Anna Koprowska - Głowacka "Legendy chełmińskie", Region, Gdynia 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz