stycznia 03, 2019

Cudowne źródełko

W związku z publikacją książki „Legendy chełmińskie” przedstawię Wam chyba najbardziej znaną legendę z Chełmna, a mianowicie „Cudowne źródełko”. 
Jest ona związana nie tylko ze źródełkiem, którego woda wciąż ma uzdrowicielskie właściwości, ale również z cudownym obrazem Matki Boskiej Chełmińskiej. Jak wiadomo Jej kult trwa niezmiennie od średniowiecza, a na chełmiński odpust do dziś przybywają rzesze pątników.

CUDOWNE ŹRÓDEŁKO


Bardzo dawno temu na Rybakach mieszkała uboga rodzina Stołowskich. Byli to ludzie bardzo pobożni. Wielką czcią otaczali Matkę Przenajświętszą, która zawsze była dla nich największą pociechą. Jej piękny, malowany na drewnie obraz wisiał na honorowym miejscu w ich domu. Był to największy skarb, jaki posiadali. Żyli skromnie, z gromadką dzieci, które pomagały im we wszystkim. Tylko najmłodszy syn, Stasiek, nie ze wszystkim mógł sobie poradzić. Chłopiec był niewidomy od urodzenia i matka często załamywała ręce, lękając się o jego przyszłość.
            Stołowscy byli też właścicielami szablastorogiej kozy, która dostarczała mleko dla całej rodziny. Otaczali więc zwierzę szczególną opieką. Każdego dnia, jedno z dzieci prowadziło ją na łąkę i pilnowało, by dobrze się pasła. Gdy starsze dzieci przeszły do trudniejszych prac, pastuszkiem został Stasiu. Chłopiec cały czas trzymał się powrozu uwiązanego do szyi kozy, która doskonale znała drogę.
            Pewnego dnia Stasiu obudził się w radosnym nastroju. Jego twarz promieniała. Od razu pobiegł do matki, przygotowującej śniadanie. Wtulił się w jej ramiona.
-Mamo! Mamo! Ja będę widział! – zawołał – A jak będę duży, zostanę księdzem!
            Kobieta zasmuciła się i przytuliła dziecko.   
- Daremne to marzenie, synku. – westchnęła – Zostać księdzem nie jest łatwo, a ty jeszcze nie widzisz.
            Nie zmartwiły go te słowa. Podniósł głowę, uśmiechnął się i dodał z niezachwianą wiarą.
- Ja będę widział kochana matko. Zobaczysz, że będę widział.
- Jakże bym tego chciała. – szepnęła i ucałowała płowe włoski syna.
- Tak też się stanie, bo Matka Przenajświętsza mi to powiedziała. Pokazała też ziemię i powiedziała: Weź tylko tej wody i potrzej oczy, a przejrzysz. I to Ona mówiła też, że zostanę księdzem.
-Bodajbyś już lepiej nie gadał, jeno szedł na pole, do roboty. – odparła krótko zdenerwowana matka. Nie chciała, by usłyszał w jej głosie drżenie, kiedy łzy napłynęły do oczu.
            Wzięła kozę za postronek, a synka za rękę i poszła niedaleko, na niewielkie wzgórze pachnące trawą i polnymi kwiatami.
-Teraz mi tu dobrze paś, chłopcze, żeby się kózka pożywiła. Czcze marzenia porzuć i lepiej pomódl się do Pana Boga. 

            Stasiu westchnął, mocno zacisnął dłoń na postronku i usiadł na ziemi. Wciąż rozmyślał o śnie. Koza chodziła z początku spokojnie i skubała trawę. W pewnej chwili jednak zerwała się, zaczęła się szarpać i pobiegła przed siebie. Biedny chłopiec nie puścił powrozu i trzymając go kurczowo biegł w ślad za zwierzęciem. Wlokła więc koza płaczącego Stasia przez łąki, zaorane zagony, wyboje i kamienie. Pokrzywy i ciernie raniły go, na gałęziach podarł giezło, lecz nie pozwolił kozie umknąć.
- Stój! – krzyczał, ale nadaremnie.
            Koza jednak nie słuchała i pędziła przed siebie, jakby doskonale znała drogę. Wreszcie zmęczyła się i stanęła na skraju małego wzgórza. Zapłakany chłopczyk uspokoił się nieco i usiadł na miękkiej trawie, by odpocząć. Ledwo tchu mógł nabrać. Niespodziewanie poczuł zapach poziomek. Zaczął kręcić głową, by ustalić, gdzie rosną owoce.
- O Bogu dzięki, za mój strach będę miał jagódki. – ucieszył się.
            Już pochylił się i namacał dłonią słodkie poziomki, lecz nawet nie zdążył zerwać choćby jednej, gdy poczuł zapach miodu. Szukając po ziemi natrafił na kotlinkę, w której znajdował się susz z miodem. Zjadł nieco lecz przypomniał sobie, że powinien zostawić trochę dla rodziców i rodzeństwa. Zaczął więc grzebać głębiej i głębiej. Nagle trafił na ostry kamyk, który wyrwał z ziemi. Wówczas to stała się rzecz niezwykła. Z głębi ziemi wytrysnął strumień wody. Stasiu wystraszył się, jednak wówczas przypomniał sobie słowa Matki Boskiej ze snu: Weź tylko tej wody i potrzej oczy, a przejrzysz. Pełen nadziei padł na kolana i złożywszy dłonie, pomodlił się żarliwie. Cały drżący zaczerpnął wody ze źródełka, umył twarz i oczy. Z niepokojem w sercu podniósł głowę, otworzył oczy i… ogarnęła go ogromna radość. Oto bowiem ujrzał błękitne niebo, zieloną trawę, barwne polne kwiaty, wąwóz, w którym siedział, a niedaleko majestatyczne miasto o ceglanych murach. Łzy wdzięczności popłynęły mu po brudnych od ziemi policzkach. Wzruszenie i zachwyt sprawiły, że oczarowany siedział i rozglądał się dookoła. Chłonął każdy drobiazg: żółte kwiatki mniszka lekarskiego, białe koniczyny, soczystą zieleń trawy i liści na drzewach, aż wreszcie błękit nieba i biel sunących po nim obłoków. Siedział tak, aż złociste słońce zabarwiło się czerwienią i zaczęło chylić ku zachodowi.
            Tak znalazła go zaniepokojona matka. Usłyszał jej kroki, zanim wyłoniła się zza drzewa. Odwrócił głowę i spojrzał na nią radośnie. Pierwszy raz ujrzał jej twarz i złociste włosy, przyprószone srebrem.
- Mamo, jaka ty jesteś piękna! – zawołał.
            Kobieta zatrzymała się i z niedowierzaniem popatrzyła na syna. Od razu dostrzegła, że jego niewidome dotąd oczy lśnią błękitem. Uradowana, wyciągnęła ramiona i utuliła dziecko w ramionach. Łzy szczęścia popłynęły po jej twarzy.
- Stasiu… Stasieńku… To naprawdę cud!
- A nie mówiłem, mamo? Matka Przenajświętsza mi to obiecała. – odpowiedział z prostotą.
            Wrócili do domu szczęśliwi, już od progu przekazując wspaniałe wieści. Jeszcze tego samego wieczoru cała rodzina uklękła przed obrazem Matki Boskiej i złożyła dziękczynne modły za cud odzyskania wzroku przez najmłodsze z dzieci. Wydawało się, że wszystko, co najgorsze jest już za Stołowskimi. Niestety. Mawia się, iż tego, kogo Pan Bóg kocha, wystawia na próby. Tak też było i tym razem.
            Pewnego dnia w domu wybuchł straszliwy pożar. Skąd się wziął? Nikt nie wiedział. Być może płonący węgielek potoczył się po podłodze i od tego zajęła się cała izba. W ciągu kilku chwil ogień zajął cały dobytek. Szczęśliwie cała rodzina zdążyła umknąć płomieniom. Stali na zimnie, tuląc się do siebie i szlochając. Matka załamywała ręce z rozpaczy.
-  Boże, mój Boże! Choćbyśmy i wszystko stracili, ale daj nam przynajmniej ten obraz Najświętszej Panienki wyratować!
Wkrótce zbiegli się sąsiedzi, lecz nie było szans, żeby uratować coś z dobytku. Trzask płonącego drewna i gryzący dym sprawiły, że dzieci chowały twarze w suknie matki. Niewiele czasu było potrzeba, by drewniany dom zapadł się z łoskotem, wzniecając dodatkowe płomienie. Nagle, nad dogasającym stosem popiołów i fragmentów niedopalonych belek  pojawiła się niebieskawa mgiełka. Ludzie zaniemówili ze zdumienia. Po chwili ujrzeli nienaruszony obraz, który uniósł się i popłynął w kierunku miejsca, gdzie wytrysnęło cudowne źródełko. Tam też zatrzymał się i zawisł pomiędzy dwiema srebrzystymi brzezinami.
- To cud! – zawołała jakaś kobieta w chuście na głowie, składając nabożnie dłonie.
- Trzeba ów obraz cudowny zanieść do kościoła. – dodał starszy mężczyzna, wspierający się na kosturze – Tam jego miejsce.
- Mamo, mamo. – Stasiu pociągnął matkę za fartuch i szepnął – Nasz obraz popłynął tam, gdzie odzyskałem wzrok.
- To musi być cudowne miejsce. – odparła cicho.
            Zebrani sąsiedzi chwilę rozmawiali o tym, co należy zrobić. Ostatecznie jednak zdecydowali, żeby obraz przenieść do kościoła farnego. Na nic się zdały ciche protesty Stołowskiej, która prosiła, by zbudować tam kapliczkę. Kilku mężczyzn wspięło się na drzewa, by zdjąć obraz. Bezskutecznie. Nie mogli go nawet ruszyć.
- Tu będzie potrzeba interwencji duchownych. – stwierdziła jakaś staruszka.
            Tymczasem wieść o cudzie lotem błyskawicy obiegła miasto. Przybywały tłumy, by obejrzeć niezwykły obraz. Wkrótce pojawili się duchowni, którzy zdołali zdjąć go z brzezin. Utworzyła się uroczysta procesja i tak przy wtórze pieśni obraz zaniesiono do kościoła farnego. W nocy zniknął jednak z kaplicy, jaką mu przeznaczono i ponownie pojawił się na ścianie Bramy Grubińskiej. Na próżno po trzykroć próbowano przenieść go ponownie. Za każdym razem Matka Boska powracała w to samo miejsce. Ostatecznie uznano, że taka jest Jej wola. Jako, że na Bramce istniała stara kapliczka, przeniesiono tam obraz, by ludzie mogli modlić się w skupieniu. Na bramie zaś wymurowano framugę i wstawiono piękną figurę kutą z kamienia, by każdy przybysz wiedział kto czuwa nad Chełmnem i jego mieszkańcami. Od tego czasu kaplica na bramce stała się słynna na całym świecie, jako miejsce łaski i miłosierdzia. Nieco później obmurowano także źródełko, którego woda przywróciła wzrok Stasiowi i zbudowano nad nim małą kapliczkę. Umieszczono w niej obraz Matki Boskiej.
            Ludzie pomogli odbudować dom Stołowskich i nie pozwolili, by zginęli po tej tragedii. Powoli wszystko zaczęło się układać. Dzieci po kolei zakładały swoje rodziny. W końcu dorósł również Staś, który został księdzem. Wszyscy cenili go i szanowali twierdząc, że jego modlitwy mają wielką moc. Czasy były jednak niespokojne. Wódz Jaćwingów, Skomand plądrował ziemie otaczające miasto, aż pewnego razu przypuścił niespodziewany szturm na mury. W Chełmnie zapanowała panika. Ludzie nie wiedzieli, co robić. Część gotowała się do odparcia ataku, inni ukrywali się w domach lub chronili w kościołach. Kamienne kule sypały się jako grad, mury miejscami waliły się z wielkim hukiem, zaś nieprzyjaciel wdzierał się już na ulice. Mieszkańcy stawiali opór, lecz wobec takiego uderzenia byli wręcz bezbronni.
            Ksiądz Stanisław Stołowski przeniósł oraz Matki Boskiej z kaplicy na Bramce do kościoła farnego, by uchować go przed zniszczeniem z ręki pogan. Ukląkł przed Jej wizerunkiem i zaczął modlić się o cud. Wiedział, że tylko Ona może ocalić miasto.
            Maryja nie zawiodła mieszkańców.  Nieoczekiwanie przybrała ludzką postać i wyszła z kościoła, opromieniona wielką jasnością. Po obu Jej stronach szli aniołowie z ognistymi mieczami w dłoniach. Ku wielkiemu zdumieniu ludzi przeszła przez ulice miasta. Kiedy dotarła na najbardziej zagrożone miejsce w murach, uniosła się i ruszyła po nich, zawracając lecące w stronę miasta kule. Czyniły one wielkie spustoszenie wśród atakujących. Wojownicy, którzy wdrapywali się na mury,  przerażeni wpadali do fos. Wszędzie tam, gdzie mocniej przystąpiła do obrony, ślady Jej stóp odcisnęły się na cegłach i kamieniach. Jeden ze śladów pozostał nawet na środku ulicy wiodącej z Rynku na Rybaki. Skomand uznał, że nie zdoła pokonać nadprzyrodzonych mocy, które mieli po swej stronie obrońcy i dał znak do odwrotu. Nie zamierzał jednak całkiem zrezygnować z podboju.
            Wdzięczni mieszkańcy radowali się jednak tym zwycięstwem. Na pamiątkę tych wydarzeń ustawili figurki Matki Boskiej oraz dwóch aniołów w trzech wydrążonych niszach, które znajdują się w murach miejskich. Wprawdzie figur już dawno nie ma, jednak pozostały nisze przy dawnej furtce rybackiej.
Skomand zaś nie zrezygnował. Kiedy nie zdołał szturmem zdobyć miasta, obmyślili kolejny plan. Postanowił pozbawić mieszkańców wody i w ten sposób zmusić ich do otwarcia bram. Wydawało się to proste, wystarczyło bowiem jedynie odciąć wodę z Trynki oraz Fryby, które zaopatrywały Chełmno w wodę. Bez zwłoki zabrali się Prusowie do pracy i wkrótce prace były już na ukończeniu.
Matka Boska nie zapomniała jednak o wiernych mieszkańcach. Ksiądz Stołowski miał tej nocy niezwykły sen. Po raz kolejny ujrzał w nim Pannę Przenajświętszą, która stanęła w pełnym blasku w drzwiach jego małej izdebki. Niebiański blask zalał pomieszczenie, a on –
tak, jak wiele lat wcześniej ukląkł przed Nią i pochylił głowę.
-  Nie jestem godzien, gościć Cię w mych progach. – wyszeptał.
- Musisz uratować miasto – rzekła głosem tak cichym, że przypominał szelest wiatru – Idź nad rzekę i powstrzymaj Prusów.
            Chciał jeszcze o coś zapytać, lecz w jednej chwili znikła, a wokół zapanowała ciemność. Stanisław obudził się i usiadł gwałtownie. Wiedział, że nie był to zwykły sen. Odział się i samotnie ruszył poza miasto. Niepostrzeżenie przemknął nieopodal obozu Prusów, który rozłożyli się nad brzegiem Fryby. Wszyscy spali, zaś wsparci na włóczniach wartownicy drzemali przy dopalających się ogniskach. Choć strach ściskał mu serce wiedział, iż nie może zawieźć. Wiara dodała mu sił i pewności tak, że nim świt zaróżowił obłoki na niebie, zdołał usypać groblę. Spiesznie powrócił do Chełmna i pomodlił się do swej Opiekunki.
Tymczasem niczego nie spodziewający się Prusowie zbyt późno dostrzegli zagrożenie. Woda, która podniosła się w korycie Fryby wkrótce zalała ich obóz i zmusiła do odwrotu.



Tekst na podstawie książki: 

Anna Koprowska - Głowacka "Legendy chełmińskie", Region, Gdynia 2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Anna Koprowska-Głowacka , Blogger