Córka
starosty z zamku położonego na wyspie Jeziora Borzechowskiego była
prawdziwie piękna. Jej uroda przyciągała wzrok i sprawiała, że niejeden
młodzieniec gotów był ją poślubić, nie zważając na obyczaje i tradycję.
Mawiano, iż nie ma od niej piękniejszej w całej okolicy, a mądrością
dorównuje ojcu. Ona jednak nie spieszyła się do zamążpójścia, ceniąc sobie
każdy dzień i każdą chwilę.
Podczas
wojny ze Szwedami, którzy uderzyli na zamek, pozostała u boku ojca, pragnąć
dzielić z nim wszelkie niebezpieczeństwa. Wraz z nim także popłynęła
w ostatnią podróż łodzią przez jezioro. Znajdowała się tuż obok, gdy kula
wystrzelona ze szwedzkiego działa trafiła w łódź. Rozległy się przeraźliwe
krzyki, trzask pękającego drewna i chlupot wody. Dziewczyna wpadła do
jeziora. Z trudem starała się utrzymać na powierzchni, rozpaczliwie łapiąc
oddech. Fale zalewały ją jednak i już myślała, że oto przyjdzie jej
pożegnać się z życiem. Nagle usłyszała coś tuż obok siebie. Ktoś chwycił
ją silnie i utrzymując głowę nad powierzchnią wody, popłynął
w kierunku brzegu.
–
Mam ją! – zawołał.
Silne
ramiona wyciągnęły z wody zarówno ją, jak i jej wybawcę. Usiadła na
wpół przytomna, drżąc z zimna i strachu, starając się odzyskać
utracony oddech i zrozumieć, co się stało. Dopiero po chwili zdała sobie
sprawę, że wokół niej stoi kilku szwedzkich żołnierzy. Jeden z nich, cały
przemoczony, uśmiechał się szeroko.
–
Warto było. Ładna – stwierdził.
Nie
zrozumiała słów, jednak doskonale widziała ich pożądliwe spojrzenia. Podniosła
się przerażona, gotowa rzucić się na oślep do ucieczki. Jeden z żołnierzy
gestem wskazał jej niedaleki namiot, przed którym stało dwóch wartowników.
Domyśliła się, że to siedziba ich dowódcy. Niepewnie poszła w tym
kierunku. Szwedzki kapitan przyjął ją gościnnie, wskazał miejsce przy stole
i podał płaszcz, by się okryła. Jako że miał przy sobie tłumacza, który
znał język polski, mogła się z nim porozumieć.
–
Nie walczymy z niewiastami – oświadczył. – Jesteś więc tutaj
bezpieczna.
–
Bezpieczna? – prychnęła. – Jak można być bezpieczną w obozie pełnym
żołdaków?
Przez
twarz kapitana przebiegł cień. Słowa pięknej panny z zamku były dla niego
niczym obelga. Odetchnął jednak głęboko i dodał, ważąc słowa:
– Moi żołnierze nie uczynią ci żadnej krzywdy.
Jesteś teraz pod moją ochroną.
– Nie wiem tylko, czego mam się spodziewać po
waszej ochronie, panie.
Udał,
że nie słyszy. Odruchowo jednak zacisnął dłonie na poręczach krzesła.
– Nie zdołaliśmy wydostać twoich towarzyszy.
Mniemam, że jeden z nich był twoim ojcem?
–
Tak, jestem córką starosty tego zamku. Córką szlachcica – dodała z naciskiem.
–
Zadbam, by nikt o tym nie zapominał. Na razie możesz odpocząć. Nikt nie
będzie cię niepokoił. Jutro zdecyduję, co dalej – odparł zimnym tonem
i wstał z miejsca.
Bez
słowa opuścił namiot. Nie spodziewał się wylewnych podziękowań za ocalenie
życia, ale dumny i pełen wyrzutów ton dziewczyny ugodził go boleśnie.
Wolał więc wyjść, by niepotrzebnie nie zaognić sytuacji. Tymczasem starościanka
osunęła się na kolana. Nie spodziewała się niczego dobrego po szwedzkim
oficerze. Mogła liczyć co najwyżej na to, że zostanie jego branką, swoistym
łupem wojennym i ozdobą, z którą będzie się pokazywał swoim ludziom.
Nie zamierzała godzić się na takie upokorzenie. Tej nieszczęsnej nocy straciła
wszystko, co było jej drogie. Zamek, który był jej domem, ludzi, z którymi
dzieliła wszystkie dotychczas minione dni, i umiłowanego ojca, który
zawsze dbał o jej bezpieczeństwo. Rozpaczliwy szloch wstrząsnął jej
piersią. Świat wydał jej się miejscem tak straszliwym i ponurym, że nie
chciała już na nim przebywać ani chwili dłużej.
– Ojcze, idę do ciebie… – wyszeptała.
Odczekała, aż gwar w obozie ucichł, i wyszła z namiotu. Cicho
przemknęła nad brzeg jeziora. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ciemną
wodę, w której przeglądały się gwiazdy, i ruszyła przed siebie.
Wkrótce fale przy- garnęły ją do siebie na wieczność. Daremnie nazajutrz
przetrząśnięto cały obóz w poszukiwaniu starościanki. Nie było jej
nigdzie. Jeden kapitan domyślił się, co mogło się wydarzyć. Zszedł na brzeg
jeziora i przez jakiś czas wpatrywał się w łagodne fale.
Od
tego czasu widmo pięknej starościanki pojawia się często w bezchmurne
noce, gdy na niebie lśnią gwiazdy, a księżyc posrebrza liście drzew. Można
ją spotkać, gdy wędruje brzegiem jeziora, wpatrzona w jego bezdenną toń.
Na podstawie książki: "Legendy z Kociewia i Borów Tucholskich, Region, Gdynia 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz