Na
jednej z wysp Jeziora Borzechowskiego zwanej obecnie Wyspą Starościńską,
gdzie wznosił się dawny krzyżacki zamek, mieszkał niegdyś pewien starosta. Był
to człowiek mądry i sprawiedliwy, ceniony zarówno przez podwładnych, jak
i samego króla. Dbał o to, by na jego ziemiach panował ład
i porządek, sprawiedliwość cenił zaś ponad wszystko. Nikt nigdy złego
słowa o nim nie powiedział, nawet wrogowie odnosili się do niego
z wielkim szacunkiem.
Starosta
miał córkę jedynaczkę, którą kochał ponad wszystko. Młoda i piękna
dziewczyna zwracała uwagę każdego, kto chociaż raz jeden na nią spojrzał,
a jako że była w wieku odpowiednim do zamążpójścia, niejeden kandydat
kołatał do drzwi starosty. Ten jednak zwlekał, chcąc poszukać córce odpowiedniego
męża. A i panna nie spieszyła się do ślubu.
Nadeszły
jednak straszliwe czasy. Kraj ogarnęła wojenna zawierucha. Krwawa wojna ze
Szwedami zbierała swoje żniwo. Nieprzyjacielskie wojska dotarły również
i do Borzechowa. Wznoszący się na wyspie zamek przykuł ich uwagę.
Skandynawowie postanowili więc go zdobyć i przekształcić na własną
fortecę. Do obrony warowni stanęli wszyscy: także okoliczni chłopi, którzy
gotowi byli oddać życie za swojego starostę.
Rozpoczęło się oblężenie. Mijały dni. Rozpaczliwa
obrona była jednak z góry skazana na klęskę. Ile bowiem czasu garstka
obrońców mogła odpierać zaciekłe ataki doskonale uzbrojonych wojsk szwedzkich?
Starosta doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dłuższy opór byłby misją
samobójczą, on zaś był zbyt wielkim realistą, by wierzyć w cudowne
ocalenie.
–
Nie damy rady – westchnął.
–
Nie mówcie tak, panie! – kapitan straży spojrzał na niego z niepokojem.
– Jeżeli będzie trzeba, każdy z nas będzie walczył do samego końca. Nie
poddamy się tak łatwo.
–
Właśnie tego się obawiam – odpowiedział spokojnie. – Ile ludzkich istnień
pochłonie obrona zamku? Życie człowieka jest warte więcej, aniżeli te mury.
Walczycie w obronie mej władzy, a ja nie chcę żyć ze świadomością, że
przyczyniłem się do śmierci tylu ludzi. A zamku i tak nie uchronimy
przed zagładą.
– Co zatem waszmość zamierza?
–
Wycofać się. Niechaj jeszcze dzisiaj wieczorem chłopi i mieszkańcy wycofają
się z zamku na brzeg, gdzie nie stacjonują Szwedzi, i schronią
w lasach. W razie konieczności będziemy ich osłaniać.
–
Ale…
–
Tymczasem my przygotujemy łodzie, załadujemy skarby i spróbujemy wydostać
się z zamku.
Rozmowę
słyszała i starościanka. Położyła rękę na ramieniu ojca. Jej niebieskie
jak niebo oczy były pełne łez. Zdawała sobie sprawę, na jak wielkie poświęcenie
zdecydował się starosta. Wszak kochał ten zamek całym sercem.
–
Ojcze… Czy naprawdę nie ma szans?
–
Nie, córko. Nie pozwolę, by nasi ludzie wykrwawili się dla mojego dobra.
Czasami trzeba przegrać bitwę, by móc dalej prowadzić wojnę. Oddamy zamek
Szwedom.
Kapitan
oddalił się, by wydać rozkazy i rozpocząć przygotowania. Obrońcy gotowi
byli walczyć dalej, ale nie sprzeciwiali się woli starosty. Szczęśliwie zdołali
przedostać się na drugi brzeg jeziora i zniknąć w lasach. W zamku
pozostał jedynie starosta, jego córka i kilka osób ze straży. Na parę
łodzi załadowano skrzynie ze złotem i przygotowano wszystko do ucieczki. W
tym czasie starosta udał się jeszcze do kaplicy, by pomodlić się za pomyślność
i pożegnać żonę, której ciało przed laty złożono w grobowej
krypcie.
Kiedy
wrócił, bez dalszej zwłoki spuszczono łodzie na wodę. Noc była spokojna,
a niebo usiane gwiazdami. Z obozu szwedzkiego dochodziły nawoływania,
płonęły jasno ogniska. Jedynie cichy plusk wioseł zdradzał obecność zbiegów.
Nagle coś poruszyło się na brzegu. Ktoś przebiegł z pochodnią w dłoni,
krzycząc i wydając rozkazy. Starosta nie miał wątpliwości. Odkryto ich
ucieczkę.
–
Szybciej! Na Boga, szybciej!
Łódź,
którą płynął wraz z córką, była najbardziej obciążona skarbami. Ujrzeli
błysk ognia, rozległ się huk i armatnia kula ze świstem przecięła
powietrze. Runęła prosto na nich, zabijając starostę i dwóch ludzi, którzy
wiosłowali. Dziewczyna wypadła przez burtę do wody. Nazajutrz Szwedzi zajęli
zamek. Ciała starosty nigdy nie odnaleziono. Na dnie jeziora spoczęły także na
zawsze skrzynie załadowane złotem i kosztownościami. Wkrótce
i warownia popadła w ruinę. W XVIII wieku ruiny zostały
rozebrane, a materiał wykorzystano do budowy koszar w Starogardzie.
Do dziś przetrwały tylko resztki fundamentów.
W
okolicach Borzechowa i Jeziornik wciąż można jednak spotkać ducha dawnego
starosty. Najczęściej pojawia się w nocy, jednakże czasem natknąć się na
niego można i w ciągu dnia. Zadumany chodzi nad brzegiem jeziora, jakby
rozważał dawne decyzje. Często siaduje także na kamieniu, tuż przy pozostałościach zamku i czyta jakąś książkę.
Można wówczas do niego podejść i poprosić o radę. Nigdy nikomu nie
odmówił, a jego odpowiedź zawsze była przyjazna i pomocna.
Na podstawie książki: "Legendy z Kociewia i Borów Tucholskich, Region, Gdynia 2014
Na podstawie książki: "Legendy z Kociewia i Borów Tucholskich, Region, Gdynia 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz