W
zasadzie dzisiejszy post miał być o nieistniejącym już kościele świętej
Agnieszki lub o prawdopodobnie pierwszej drukarni w Polsce, ale niestety…
Rzeczywistość pokrzyżowała mi szyki. Wiem, upadki u osób ze stwardnieniem
rozsianym to niemal chleb powszedni, jednak czasami trudno jest się po nich
ogarnąć.
Zamiast
spokojnie siedzieć i pisać tekst, chciałam iść do kuchni, żeby zrobić sobie
herbatę. Skutek był taki, że straciłam równowagę i wylądowałam na ziemi.
Podłogi mamy betonowe, więc dziury nie zrobiłam, ale obiłam się co niemiara. Wprawdzie
mama przybiegła na pomoc, ale w takich przypadkach nasila się u mnie
spastyczność tak, iż nie sposób jest mnie podnieść.
Cóż
było robić? Posiedziałam na ziemi, pogawędziłam z mamą i poczekałam aż mózgowi
przypomniało się jak „obsługiwać” dolne kończyny. Dopiero po jakimś kwadransie
zaczęłam kombinować, jak by tu opuścić przyjazną podłogę. W końcu dałam radę,
ale z pracy nad tekstem już nic nie wyszło. Kiedy to piszę, jeszcze trzęsą mi
się ręce od wysiłku podciągania się na kanapę.
Plusy:
mimo osteoporozy nie połamałam się, a zarówno ja jak i podłoga jesteśmy w
jednym kawałku (chyba, bo nie da się zajrzeć pod wykładzinę)
Minusy:
biodro, bok i prawa noga obolałe jak diabli. Pewnikiem jutro zakwitną kolorowo.
Do tego wciąż jeszcze trzęsę się jak galaretka. Z pisania tekstu nic dzisiaj
nie będzie.
Przepraszam
więc, ale post historyczny napiszę nieco później.
Wszystkim współtowarzyszom eSeMowej
niedoli życzę zaś pewnego pionu i żadnych upadków.
Czasem wydaje się, że jesteś mocna i sprawna jak za młodych lat, a tu rzeczywistość skrzeczy... Cmokam.
OdpowiedzUsuńAno skrzeczy, skrzeczy. Z to podłoga nawet nie jęknęła. Załóżmy, że była to wina... "Ofelii". ;) Ściskam mocno, Maju.
OdpowiedzUsuń