B JAK BEZPIECZEŃSTWO
„Wstydzę
się, że nie mogę zapewnić wszystkim pełnego poczucia bezpieczeństwa od
wszelkiej krzywdy”. (Julian Apostata)
Zaczęłam
od słów rzymskiego cesarza Juliana, który jak mało kto miał świadomość, że
nawet on, władca imperium nie jest w stanie zapewnić wszystkim tego niezmiernie
ważnego uczucia, jakim jest bezpieczeństwo. My, osoby przewlekle chore
potrzebujemy zaś bezpieczeństwa jak ryby wody. Niestety, życie nie zawsze je
nam zapewnia. Nie ma idealnego świata i już ponad tysiąc sześćset lat temu cesarz
czuł się odpowiedzialny za to, że nie może go zapewnić.
BEZPIECZEŃSTWO
to uczucie, które sprawia, że czujemy się komfortowo. Nie martwimy się o to, że
zostaniemy sami; że zabraknie nam finansów; że nagle runą wszystkie nasze
plany. Niestety. W obliczu przewlekłej choroby to poczucie bezpieczeństwa
zostaje zachwiane lub wręcz rozpada się na kawałki jak kryształowa kula.
Zostajemy sami, przytłoczeni ciężarem myśli o dniu dzisiejszym i przyszłości.
Ilu
z nas w jednej chwili straciło bliskich i znajomych, którzy odwrócili się żeby „nie mieć kłopotu”?
Ilu z nas stanęło przed dylematem: czynsz czy
leczenie?
Poczucie
bezpieczeństwa stało się nagle tylko abstrakcyjnym pojęciem, które przestało mieć
znaczenie w starciu z ponurą rzeczywistością. Pewnie wielu z Was wylało morze
łez i otarło się o zimną ścianę bezsilności. Przy konfrontacji z tym pojęciem
chyba niewielu wyszło z niej obronną ręką. Sama należę do tego grona, więc nie
zamierzam opowiadać Wam bajek o tym, że można strzelić palcami i wyczarować
sobie bezpieczeństwo albo, że wystarczy modlitwa lub medytacja. Nie… To tak nie
działa, choć czasem chciałoby się, żeby to było takie proste… Zamierzam jednak
podkreślić, jak ważne jest dla nas poczucie bezpieczeństwa.
Każdy
przewlekle chory, niezależnie od tego, czy jest to stwardnienie rozsiane,
nowotwór, czy inna ciężka choroba potrzebuje poczucia bezpieczeństwa. Ba,
potrzebuje go każdy człowiek na świecie!
Może
to być świadomość, że jest ktoś obok nas, kto poda rękę, gdy będziemy czuli się
gorzej albo po prostu przytuli w chwili smutku.
Może
to być świadomość, że jesteśmy komuś potrzebni: w domu, w pracy, w kręgu
znajomych.
To
fundament, na którym budujemy swoje życie. Ciężko zaś budować cokolwiek, gdy
ten fundament chwieje się na wszystkie strony. Bezpieczeństwo to nie puste, nic
nie znaczące słowo. To coś, czego potrzebujemy na co dzień, nie od święta. To
ono dodaje nam sił, pewności i wiary, że może być tylko lepiej.
Agnieszka
Maciąg w swoich kartach afirmacyjnych „Słowa dla duszy” zawarła jedną myśl: „
Zawsze jestem w bezpiecznej przestrzeni, która pozwala mi rozwijać się i
rozkwitać”.
Przyznaję,
sama byłam sceptycznie nastawiona do tych słów, bo przecież jak większość z nas
nie mam stabilnego gruntu materialnego ani oparcia w bliskich. Mam tylko mamę,
która mnie wspiera i jest moją ostoją.
Coś jednak nie dawało mi spokoju. Tym czymś była owa „bezpieczna przestrzeń”. Nie mogło to być legendarne „El Dorado”,
bo żaden z Hiszpanów go nie odnalazł, choć złota przywieźli co niemiara. Nie
mógł to też być mityczny Avalon, gdyż otulałyby ją mgły i magiczne zaklęcia.
Owa „bezpieczna przystań” musiała być
zatem w nas. Zrozumiałam, że aby ją odnaleźć i poczuć się w niej bezpiecznie
musimy znaleźć miejsce i czas, by głęboko odetchnąć i poczuć się bezpiecznie: TU i TERAZ.
Nie
zmienimy przeszłości, przyszłość jest dla nas kolejną kartą księgi życia,
której jeszcze nie przełożyliśmy.
Możemy
więc zatrzymać chociaż tę chwilę, której nikt nam nie odbierze; w której
będziemy bezpieczni i spokojni.
Pewnie
zaraz po niej nastąpi cała lawina zdarzeń, która może nas przytłoczyć, jednak
gdzieś w sobie będziemy mieć tą „bezpieczną przystań”, gdzie będziemy tylko dla
siebie: bezpieczni i niezagrożeni przez nikogo. Miejsce, do którego możemy
uciec w każdej chwili, by zregenerować siły.
Brzmi
może banalnie, ale nie jest to wcale proste. To tak naprawdę pierwszy z wielu
kroków, jakie musimy jeszcze zrobić, żeby w tej trudnej sytuacji odnaleźć
SIEBIE.
O
bezpieczeństwie znacznie więcej napisaliby ci, którzy mają oparcie w rodzinie i
bliskich; którzy mogą na nich liczyć w każdej sytuacji i nie muszą martwić się
o kolejny dzień, rehabilitację czy leki. Jednakże wielu z nas nie ma tego
komfortu. W jednej chwili rozpada się życie i musimy budować je od nowa: kamień
po kamieniu, cegła po cegle. Musimy odzyskiwać poczucie pewności, wpływu na to
co dzieje się z nami i wokół nas, aż wreszcie poczucie bezpieczeństwa.
Czy
to możliwe? Odpowiadam szczerze: nie wiem. Wiem tylko, że bezpieczeństwo jest
nam potrzebne, by móc patrzeć w przyszłość. Ta przestrzeń jest nam potrzebna,
byśmy w niej mogli odnaleźć najbardziej zagubioną istotę: samego siebie i dopiero wtedy zebrać siły do walki z chorobą.
Życzę
zarówno sobie, jak i każdemu z Was poczucia bezpieczeństwa niezależnie od stanu
i sytuacji w jakiej jesteśmy.
Życzę
zarówno sobie, jak i każdemu z Was, byśmy mieli swoją „bezpieczną przestrzeń”,
która pozwoli nam – wbrew chorobie – iść naprzód i nawet w mroku dostrzec
światełko nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz