Dawno,
dawno temu, na rozstajnych drogach spotkał eSeM człowieka…
O
nie, to nie ta bajka!
Zacznijmy
raz jeszcze.
Dawno,
ponad ćwierć wieku temu pewna zwykła dziewczyna z liceum, jakich wiele w Polsce
zaczęła mieć kłopoty z okiem: gorzej widziała, obraz jej się rozmazywał. Ot,
nic nadzwyczajnego. Nastolatka kochała książki i pisała wiersze, więc ból oczu
nikogo nie dziwił. Trafiła do okulisty, który jednak niczego niepokojącego nie
stwierdził. Co niezwykłe, choć w bajkach możliwe, problem sam się rozwiązał. Po
jakimś czasie dziewczyna przestała uskarżać się na oko. Szczęście? Cudowne
zakończenie? O nie, to był dopiero początek kłopotów. Jakiś czas później żywa i
pełna energii dziewczyna przestała uprawiać sport. Nie było w tym krzty
lenistwa ani uników w-fu. Po prostu męczyła się straszliwie. Tak straszliwie,
że podejście na pierwsze piętro było wyzwaniem z zadyszką na dokładkę. Nie było
to normalne, więc wraz z mamą zaczęły się wyprawy po lekarzach: od internisty
począwszy, na kardiologu skończywszy. Internista uznał, że to przemęczenie i
stres. Kardiolog wprawdzie wykrył wadę w sercu, ale nie była ona na tyle
znacząca, by prowadziła do takiej męczliwości. Nikt nie znał prawdziwej
przyczyny. Ostatecznie nastolatka musiała trochę zwolnić z nadzieją, że minie.
Nie minęło. Jakby mało było kłopotów, pojawił się problem z ręką. Paskuda nie
chciała współpracować, więc trzeba było kłaść zeszyt ukośnie i trzymać długopis
w dziwacznej pozycji. Nikogo to jednak nie zaniepokoiło poza mamą, która
zaczęła podejrzewać, że dzieje się coś złego. Nie potrafiła jednak odgadnąć co
to jest. Jej intuicja była wyjątkowa, gdyż rzeczywiście prawdziwe zło czaiło
się w głębi organizmu córki.
Tymczasem
prawdziwy winowajca, który właśnie zaczynał mościć sobie gniazdko w mózgu i
rdzeniu nastolatki, śmiał się. Śmiał się ze swej ofiary, nieświadomej
zagrożenia. Śmiał się z lekarzy, którzy nie widzieli jego obecności. Był
pewien, że zanim go odnajdą, na dobre rozgości się w drobnym ciele dziewczyny.
Kim był? Podstępnym i okrutnym eSeMem (stwardnieniem rozsianym), który nigdy
nie wypuszczał z rąk swoich ofiar.
Mijały
lata. Dziewczyna zdała maturę, dostała się na studia. Jeden z egzaminów
kosztował ją tak wiele nerwów, że… straciła pamięć. Nie pamiętała najprostszych
faktów, a profesora widziała podwójnie. Na szczęście wszystko minęło, więc nie
zawracała sobie tym głowy. Ot, najwyraźniej był to wynik nerwów. Nauczyła się
żyć ze zmęczeniem, a wszyscy przyzwyczaili się do jej dziwnego trzymania
zeszytu i nieco specyficznego brzmienia głosu.
Ktoś
jednak cały czas czuwał. Był to eSeM, który wprawdzie dał jej trochę
wytchnienia, jednak tylko czekał na okazję, by pokazać się w pełnej krasie. Od
czasu do czasu przypominał o sobie sprawiając, że młoda kobieta potykała się,
ziemia falowała jej pod stopami, różne rzeczy wypadały z rąk, a w głowie
kręciło się jakby była na karuzeli. Były
studia, był stres. Nikt nawet nie próbował szukać winowajcy.
Młoda
kobieta skończyła studia, zaczęła pracować. Wydawało się, że wszystko jest w
miarę dobrze. Dziwne drętwienia, skurcze, tracenie równowagi i okresowe kłopoty
z oczyma zawsze można było zrzucić na stres – tym razem związany z pracą. Młoda
kobieta i jej mama czuły jednak coraz częściej, że coś złego dzieje się w
organizmie. W międzyczasie zdiagnozowano astmę, więc część objawów zrzucano na
nią. Kłopoty z równowagą i bóle też znalazły swego winnego – był nim kręgosłup,
którego żaden lekarz nie śmiał ruszyć. Coraz częstsze drżenia i zawroty głowy
zrzucano na przemęczenie. Tak mijały lata, a ona była coraz słabsza, coraz
więcej objawów niespodziewanie w nią uderzało. Już nie była w stanie nosić
butów na obcasie, gdyż potykała się o własne nogi. Drętwiejące ręce i nogi,
bóle pochodzące nie wiadomo z jakich przyczyn, zawroty głowy… to była jej
codzienność. Zrezygnowała nawet z kursu na prawo jazdy, gdyż… przestała
odróżniać odległości. Nie chciała więc narażać innych. Owszem, chodziła do
lekarza, ale za każdym razem było to samo: przemęczenie, przesilenie, zmiany
pogody i stres. W końcu poczuła się jak pacjent, który zmyśla. A przecież nie
chciała zwolnień, chciała tylko pomocy i odpowiedzi na proste pytanie: „Co mi
jest?”
Jedynym
zadowolonym z tej sytuacji był oczywiście eSeM, który czuł się już jak u siebie
w domu. Robił co chciał, poniewierał swoją ofiarą, kiedy miał na to ochotę i
był zupełnie bezkarny. Bawiła go jej bezradność. Doskonale wiedział, że tak
szybko nie zostanie odkryty, więc pozwalał sobie na coraz więcej. Bawił się
nią, jak laleczką, której w każdej chwili można oderwać ręką lub nogę, albo
wyłupić oczy. Pewnego razu postanowił sprawdzić swoją siłę. W końcu już zbyt
długo był dla niej w miarę łaskawy.
Pewnego
dnia kobieta nie była w stanie chodzić, a prawa ręka odmówiła posłuszeństwa.
Jak określić jej stan? Panika? Bezradność? Szok? Zabrakłoby chyba na to
określeń. Z mamą udała się prosto do lekarza. Tym razem nie były to
przemęczenie, ani stres. Oczywiście nikt nie pomyślał o mózgu, w którym ukrywał
się nieprzyjaciel. Najprostszym wytłumaczeniem był kręgosłup. Niedowład uznano
za rwę porażenną. I tak zaczął się rajd po lekarzach: od ortopedy, przez
neurochirurgów… po prywatnego neurologa, gdyż mama miała dość przerzucania
córki jak piłki. Trafiła o tyle szczęśliwie, że neurolog po badaniach zaczął
podejrzewać, że wróg czai się w innym miejscu. Ostatecznie kobieta trafiła do
szpitala i po serii badań wszystko się wyjaśniło. Pacjentka paradoksalnie
poczuła ulgę – ulgę, że wie, kto tak naprawdę jest jej wrogiem.
Stało
się. Podstępny eSeM został odkryty po tak wielu latach, że jeszcze tylko
dwukrotnie uderzył bezpośrednio i znienacka. Cóż jednak z tego? Gdyby miał
oblicze, pewnie śmiałby się z kobiety, jej matki i lekarzy. Cóż bowiem można
było mu zrobić? Był panem tego ciała, które stawiało mu tak zacięty opór. Leki
mogły tylko zmniejszyć siłę jego uderzeń, ale nie były w mocy go zniszczyć. To
był jego dom i miał nim pozostać do końca. Nikt nie mógł go zabić.
Od
tego czasu życie kobiety zmieniło się na zawsze. Po kolejnym uderzeniu okazało
się, że uszkodzeń jest bardzo wiele. Wieloogniskowe uszkodzenie ośrodkowego
układu nerwowego, demielinizacja, zespół piramidowy pod postacią niedowładu
czterokończynowego i niedoczulica były czymś, czego się nie spodziewała. Nikt
nie wierzył, że będzie chodziła o własnych siłach, a jednak… Upór i zaciskanie
zębów się opłaciły. Kobieta wprawdzie jeździła już na wózku, poruszała się z
pomocą chodzika, ale obecnie wspomaga się kulą. Są wprawdzie dni, kiedy musi
wracać do poprzednich sprzętów, ale nadal walczy, bo teraz wie kim jest jej
przeciwnik. Przegrywa niektóre bitwy, ale wojna, którą wypowiedziała eSeMowi
wciąż trwa. Najgorsze do zniesienia są niedowłady spastyczne, które powodują
straszliwy ból oraz totalne zmęczenie, które niespodziewanie odbiera siły i
chęć do życia.
Niestety
eSeM też nie dał za wygraną. Stara się jak może, by zaskoczyć ją czymś nowym.
Czasem zabiera jej możliwość chodzenia, w miarę sprawne poruszanie rękoma,
umiejętność pisania lub poprawnego mówienia. Innym razem obdarza zawrotami
głowy, drżeniami, bólem albo napięciem mięśni do granic możliwości. Chyba nikt
nie zna całego arsenału, jaki posiada ten ukryty wróg, którego nie sposób
wypędzić. Jedyną pociechą jest to, że kobieta wie o jego istnieniu i o tym, że
podstępnie, po cichu zabiera jej sprawność. Może więc walczyć. Walczyć w myśl
idei cesarza Karola „Plus ultra” – "Wciąż dalej" i tak wciąż dalej opiera się
jego zapędom.
Kobieta
ma też nadzieję, że tak jak w bajkach wszystko skończy się dobrze. Podstępny
eSeM zostanie w końcu okiełznany chociaż na tyle, by mogła funkcjonować wśród
innych ludzi i żyć… Żyć, mogąc spełniać swoje marzenia i iść „wciąż dalej”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz