Wiem,
że już bardzo długo czekacie na nowe wydanie „Legend chełmińskich”. Zapewniam
jednak: książka zostanie wydana tak, jak większość moich publikacji w gdyńskim
wydawnictwie Region. Nie będzie to bynajmniej poprawiona wersja poprzedniej
publikacji, lecz zupełnie inna pozycja, w której znajdą się nowe, dotąd mało
znane legendy.
Na zachętę opublikuję jedną z nich. Jest to „Garnuszek łez” - legenda
praktycznie zapomniana, zachowana jedynie u Lucjana Siemieńskiego.
GARNUSZEK
ŁEZ
Dawno
temu żyła w Chełmnie kobieta, która bardzo kochała swoje dzieci. Najstarsze z
nich, mały Jasio, był wątłym chłopcem o delikatnej urodzie. Obrażał się często,
gdy brano go za dziewczynkę. Matka śmiała się tylko i głaskała płowe włoski
synka.
- Nic się nie martw. Będziesz starszy,
zmężniejesz i nikt cię już nie pomyli.
- To ja już chcę być starszy. – odpowiadał.
Niestety,
los okazał się dla niego okrutny. Nim minęło dziesięć lat jego życia,
zachorował i wkrótce zmarł. Ogromna rozpacz ogarnęła rodzinę. Nad ciałem Jasia
płakali rodzice, bracia i siostry, a nawet sąsiedzi, którzy dobrze znali całą
rodzinę. Ciało pochowano w prostej, sosnowej trumience na cmentarzu przy
kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Na świeżo
usypanym grobie złożono kwiaty polnych kwiatów i podlano je słonymi łzami bólu
i cierpienia.
Mijały
dni, tygodnie i miesiące. Życie na pozór wróciło do normy. Wspominano Jasia z czułością i miłością tak, jakby wciąż był obecny w rodzinie. Jedynie matka nie
potrafiła przekroczyć tej granicy, poza którą wysychają łzy, a spokój pojawia
się w miejsce bólu.
- Pan Bóg powołał go do siebie. – tłumaczył
łagodnie mąż – Nie nam rozstrzygać jego wyroki.
- Ale on był taki malutki. – szlochała – Miał
przed sobą całe życie…
- Pozwól mu odejść. – dodała jej matka;
kobieta, która sama straciła kilkoro dzieci – Wciąż płacząc trzymasz przy sobie
jego duszyczkę. Pozwól mu iść do nieba. Niech raduje się pomiędzy aniołkami.
Te
słowa jeszcze bardziej poruszyły zrozpaczoną matkę. Osunęła się na kolana i
zaczęła głośno szlochać.
- Jeśli chcesz płakać, płacz nad tymi, którzy
się rodzą. To przed nimi cała wędrówka po tym padole łez. – ciągnęła – Ci,
którzy odeszli są już szczęśliwi. Pogódź się ze stratą synka. Pozostałe dzieci
też cię potrzebują.
- Masz rację, mamo. – przyznała, lecz nie
potrafiła pogodzić się ze stratą.
Starała
się jednak nie płakać przy mężu i dzieciach. Jednak kiedy zostawała sama,
siadała w kącie izby i płakała rozpaczliwie. Wszystko przypominało jej
ukochanego syna. Bywało też, że budziła się w nocy, wciąż na nowo przeżywając
jego śmierć. Każdego dni, niezależnie od pory roku czy pogody szła na cmentarz,
by choć przez jakiś czas posiedzieć przy grobie zmarłego. Tam mogła szlochać, z
głową opartą o skromny krzyż i wspominać najpiękniejsze chwile.
Pewnego
dnia wybrała się na jutrznię. Zanim jednak weszła do kościoła, skręciła w wąską
alejkę między grobami, by odwiedzić grób Jasia. Było to tuż przed świtem. Pasma
mgieł snuły się tuż nad ziemią, spowijając cmentarz sinym całunem. Uklękła przy
krzyżu i rozpłakała się.
- Jasiu, mój kochany Jasiu…
Coś
poruszyło się we mgle. Jakiś ptak zatrzepotał skrzydłami i zerwał się
gwałtownie do lotu. Jego głos był ostry, jakby ostrzegający. Kobieta podniosła
głowę. Odsunęła ciemne kosmyki włosów, które przykleiły się do mokrych
policzków. Rozejrzała się dookoła. W oddali widziała majaczący kościół.
- Mamo… – usłyszała nagle.
Zadrżała.
Jej wielkie, brązowe oczy zamgliły się. To był głos jej syna. Nie mogła się
przecież mylić.
- Jasiu? – zapytała.
Z
mgły wyłoniła się postać chłopczyka. Krzyknęła zdumiona, ale odruchowo
wyciągnęła do niego ręce.
- Jasiu. – powtórzyła drżącym głosem.
Chłopiec
nie padł jej w ramiona, jak to robił za życia. Zatrzymał się niedaleko i
popatrzył na nią ze smutkiem. Dopiero teraz zauważyła, że trzyma coś w rękach.
Był to spory garnuszek po brzegi wypełniony wodą.
- Mamo, musiałem przyjść do ciebie. –
odpowiedział cicho i uniósł naczynie na wysokość jej oczu.
- Co się stało, synku? Co to takiego? –
dopytywała, wciąż nie wierząc własnym oczom.
Z
trudem powstrzymywała się, by nie podbiec i nie objąć dziecka. Ubrany był tak,
jak złożono go do grobu. Zwykle blade policzki były teraz zupełnie białe, lecz
oczy jaśniały nieziemskim blaskiem. Wydawał się tak rzeczywisty, a jednak
należał do innego świata. Mimo całej rozpaczy miała tego świadomość.
- Mamo, muszę dźwigać ten garnuszek.
- Dlaczego? Czy dobry Pan Bóg nie wpuścił cię
do nieba?
- Nie mogę tam iść, bo muszę zbierać twoje
łzy. – odparł cichutko.
- Moje łzy? Moje… – nie dokończyła. Dopiero
teraz uświadomiła sobie, że łzy wciąż płyną po jej policzkach i tak samo
ściekają po trzymanym przez chłopca garnuszku.
- Proszę, mamo. Ja też za Toba tęsknię… Bardzo
tęsknię, ale pozwól mi odejść do nieba. Dopóki płaczesz, twoje łzy wpadają
tutaj, a to trzyma mnie na ziemi. Kiedyś będziemy znowu razem. Zaczekam tam na
ciebie, mamo.
- Jasieńku… – jęknęła kobieta unosząc dłonie
do twarzy.
- Jeszcze nie czas na ciebie, mamo. Jesteś
potrzebna tacie i mojemu rodzeństwu. Wiedz, że wciąż was kocham. I nie płacz
już. Bardzo proszę…
Obraz
syna stawał się coraz bledszy, choć chciała zatrzymać go jak najdłużej. Teraz,
gdy go ujrzała, serce jeszcze bardziej przepełniło się bólem i rozpaczą.
Zamrugała oczami, podczas gdy on rozpływał się wraz z mgłą. Łzy ponownie
popłynęły po jej twarzy.
- Mamo, proszę – usłyszała – Nie płacz już,
proszę…
Głos
był już tak cichy, że łatwo było pomylić go ze świstem wiatru w koronach drzew.
W końcu ucichł. Kobieta klęczała jeszcze przez chwilę przy grobie syna. Powoli
podniosła się i poszła do kościoła. Podczas nabożeństwa szczególnie żarliwie
modliła się za duszę Janka i błagała, by Bóg dodał jej sił na dalsze życie.
Widok syna z ciężkim od łez garnuszkiem w drobnych rączkach sprawił, że
postanowiła pogodzić się z jego śmiercią i tak, jak radziła matka, pozwolić mu
odejść w spokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz