Enciklopedija russkich sujewierij, Moskwa 2000 |
(...)
Nie
mogła tego uczynić. Wolała dać mu szansę na ocalenie życia. Wolno wsunęła
szpilę do włosów. Uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie do swych myśli i usiadła
obok, wpatrując się z mocą w jego oblicze.
- Poznasz ty
łaskę Południcy. Poznasz, jeśli przejdziesz zwycięsko próbę, na jaką cię wystawię.- wyszeptała.
Minął jeszcze jakiś czas zanim otworzył
oczy. Zapach zboża i kwiatów oraz ciepło słonecznych promieni sprawiły, że sen
odchodził od niego bardzo powoli. Niemiłosierny ból głowy przywrócił mu
jednak świadomość. Usiadł, odruchowo chwytając się za pulsujące skronie i wówczas jego
wzrok spotkał się ze spojrzeniem ciemnych oczu kobiety.
- Ki diabeł!-
krzyknął- Ktoś ty!
- Czasem i
tak mnie zowią.- odpowiedziała pochylając lekko głowę.
Patrzył na nią ze zdumieniem. W jego źrenicach odbijało się jedno
niewypowiedziane pytanie: Kim była ta kobieta? Wszelkie gwałtowne ruchy wciąż
uniemożliwiał mu potworny ból głowy, lecz był pewien, iż ona nie jest wytworem
wyobraźni. Wiedział, że ma do czynienia z nieśmiertelną istotą, bowiem patrząc na niego
nawet nie mrugnęła, zaś jej twarz- choć nieziemsko piękna, pozostawała
nieporuszona niczym oblicze kamiennego posągu wykutego ręką zręcznego
rzeźbiarza.
- Chcę byś
odpowiedział mi na jedno pytanie.
Jej głos przypominał szmer wiatru,
lecz każde słowo odbijało się w jego umyśle jak uderzenie potężnego dzwonu. Lęk
zrodzony gdzieś na dnie jego serca zbudził się nagle.
- Ale...
- Od
odpowiedzi zależeć będzie twoje życie.- wyjaśniła, sięgając po złoty sierp
zatknięty za pasem.
- Życie...?-
powtórzył, z trudem dobywając głos ze ściśniętego gardła.
W jednej chwili przypomniały mu się
opowieści dziadków, którzy przestrzegali przed srogim demonem, który błąkał się
w południe po polach. Opowiadali, że niewiasta owa chabernicą, przypołudnicą
lub Rżaną Babą zwana zsyłała bóle głowy, omdlenia, obłęd lub śmierć, ścinając
głowę lub łaskocząc tak długo aż nieszczęsna ofiara nie wyzionie ducha. Kazali wystrzegać się niczym ognia pól i miedz w porze południowej, a w razie spotkania
umykać w cień. Śmiał się wówczas zadziwiony, że wierzą w zabobony, lecz teraz
ogarnął go dziwny niepokój. Mimowolnie obejrzał się za siebie, czy gdzieś w
pobliżu nie ma jakiegoś cienia, gdzie mógłby się schronić.
- Lękasz
się?- zapytała.
Spojrzał na nią wyzywająco. Nie. Ta
kobieta nie mogła być demonem, miała wszak materialną postać i rozmawiał z nią
przecież. A może… Przez głowę przebiegła mu myśl, iż może rzeczywiście
jakieś szaleństwo ogarnęło go podczas snu. Zamrugał oczami, by sprawdzić czy
kobieta czasem nie zniknie. Siedziała nadal w tym samym miejscu ze złotym
sierpem w dłoni, wpatrzona w jego twarz.
- Nie lękam.
Jesteś tylko kobietą.
- Byłam
kobietą.- sprostowała- Kiedyś… Bardzo dawno temu… Teraz żyję poza granicami
świata śmiertelnych, by tacy jak ty nie mogli bezkarnie łamać z dawna
ustanowionych praw…
- Jakich
praw?! Bredzisz!- wybuchnął chcąc zerwać się z miejsca.
Kobieta bez słowa rozłożyła ramiona
i zza jej pleców wyłoniło się siedem ogromnych psów o płonących oczach, które
ostrzegawczo szczerząc zęby zbliżyły się do mężczyzny. Przerażenie odbiło się
tym razem w jego oczach, jak sierp księżyca w toni jeziora. Zrozumiał, że
wystarczy jeden jej gest, a rzucą się mu do gardła, rozszarpując je w ciągu
jednej chwili.
Uwierzył.
- Odpowiesz
mi więc na jedno pytanie?
- A mam inną
możliwość?
Uśmiechnęła
się ze smutkiem i pokręciła przecząco głową. Nie chciała jego śmierci, lecz
wiedziała, że jeśli nie przejdzie próby, będzie zmuszona odebrać mu życie.
- Powiedz mi więc młodzieńcze jacy to czterej
bracia gonią się, ale nigdy się nie złapią? Jeśli odpowiesz, tym razem daruję
ci życie…
Spojrzał na
nią zaskoczony. Nie spodziewał się takiej zagadki.
Czterej
bracia?
Poczuł, że
zimny pot spływa mu po czole i plecach, a mimo palącego słońca ogarnia go chłód.
Miał wrażenie, iż zimne dłonie śmierci spoczęły na jego
głowie, niosąc wprawdzie ulgę w bólu, lecz jednocześnie pociągając go w mroczną
otchłań.
Głuche
warczenie widmowych psów, które otoczyły go zwartym kręgiem przywróciło mu
świadomość. Z mroku wyłoniła się twarz siedzącej przed nim w milczeniu
Południcy.
Promień
słońca zalśnił złowieszczo na ostrzu sierpa, gdy uniosła go nieco wyżej, na
wysokość swoich oczu.
- Jacy?
Wiedział, że
czas mija. Starał się w pamięci odnaleźć choćby ślad odpowiedzi, lecz
nadaremno. Była tylko pustka i od tej pustki odbijały się słowa zagadki: Jacy
czterej bracia gonią się, ale nigdy się nie złapią?
Jedna myśl
pojawiła się w jego głowie niczym błyskawica przecinająca niebo podczas
gwałtownej burzy. Nie był jej pewien, ale zdecydował rzucić wszystko na jedną
szalę.
- Koła u
wozu!- krzyknął.
Jej zimny
wzrok zmroził go na chwilę, więc dodał niepewnie.
- Są jak
czterej bracia, którzy się nieustannie gonią, gdy wóz jedzie!
Zamilkł
jednak natychmiast, gdyż kobieta podniosła się niespodziewanie. Psy w jednej
chwili doskoczyły do niej posłusznie. Spojrzała na niego z góry niczym bóstwo,
a na jej ustach pojawił się uśmiech.
Nie przyznała
się, że nie chciała, by jego krew spłynęła po ostrzu złotego sierpa.
- Masz
szczęście chłopcze.- rzekła tylko- Pamiętaj jednak o mnie.
Kłosy żyta
poruszyły się ponownie. Jej postać z wolna zaczęła się rozpływać aż w miejscu
gdzie stała pozostała jedynie srebrzysta mgła, która uniosła się nad ziemię. Do
uszu mężczyzny wciąż jednak dochodziło jedno, jedyne słowo.
- Pamiętaj…
Nie musiała powtarzać… Sam wiedział,
że nigdy nie zapomni tego spotkania, które było może niczym sen, lecz snem nie
było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz