listopada 03, 2019

A jak Akceptacja

A jak AKCEPTACJA

..W człowieku tkwi nieodparta potrzeba bycia akceptowanym. Za wszelką cenę musicie jednak zaufać tym cząstkom swojej osobowości, które wyróżniają was spośród innych i sprawiają, że jesteście niepowtarzalni. Nawet jeśli wyróżniająca was cecha jest dziwna czy nieakceptowana.  (Nancy H. Kleinbaum)

AKCEPTACJA to wbrew pozorom jedno z najtrudniejszych wyzwań, z jakimi przychodzi nam, przewlekle chorym mierzyć się w życiu. Ba, problemy z nią mają także osoby zdrowe, więc w żadnym przypadku nie jesteśmy w tej kwestii gorsi. Dlatego też właśnie od niej zaczynam nasz alfabet.    

Kiedy piszę te słowa, do głowy przychodzi mi stwierdzenie Sabiny Berman:  
„Nie pozwól, by kiedykolwiek ktokolwiek mówił ci, że jesteś gorsza(y). Nie jesteś gorsza(y), tylko inna(y)”. 
Jest to chyba najbardziej trafne określenie naszej sytuacji. Może jesteśmy inni: gorzej chodzimy, wszystko wypada nam z rąk, czasem wstajemy bardziej zmęczeni niż się kładliśmy, zataczamy się, plącze się nam język, itp. itd. (chorzy doskonale wiedzą o czym piszę), ale bynajmniej nie jesteśmy gorsi! Pod powłoką niezbyt sprawnego ciała, kryją się wartościowe osoby o błyskotliwych umysłach, niepospolitej wrażliwości i kreatywności.
Największym kłopotem jest to, by samemu dostrzec te zalety u siebie.

Moi Drodzy, jeżeli my nie docenimy i nie zaakceptujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy, nikt tego za nas nie uczyni. Ile razy bywało tak, że ktoś powiedział: „Słuchaj, ale fajna z ciebie osoba.”, „Ty to naprawdę masz wiedzę”, „Jeny, jaka jesteś ładna!”, „Podziwiam cię za to, co robisz.”, a my torpedowaliśmy to w naszych umysłach, w duchu myśląc sobie: „Tylko tak mówisz”, „Chyba myślisz o kimś innym”, albo wręcz zimno: „Nie potrzebuję litości”.
DOŚĆ!
Czas na zmianę!
Czas na akceptację siebie i choroby z jaką się mierzymy!
Czas na to, by zacząć szukać jasnych stron!


            Na hasło „Akceptacja siebie” w wielu z nas włącza się wewnętrzny krytyk. To chyba jakiś żart? Jak mogę zaakceptować siebie? Przecież jestem chora(y), przecież jestem za gruba(y) albo za chuda(y), przecież mam tyle problemów, przecież do niczego się nie nadaję…
Przecież… Przecież… Przecież…
            Tymczasem nasz mózg tylko na to czeka. Koduje każdą negatywną opinię, jaką o sobie wydajemy i skrzętnie zamyka w „szufladzie” z napisem „cała ja/ cały ja”. Nie łudźmy się, przy najbliższej okazji, wszystkie te opinie wypłyną na wierzch i zaleją nasze myśli, by jeszcze bardziej nas zdołować. A nie o to nam przecież chodzi, prawda? Chcemy wreszcie poczuć się dobrze sami ze sobą.
Zróbmy więc wspólnie cztery kroki. Tylko i aż cztery.

Cztery kroki do akceptacji
1 krok: Wykasujmy negatywne słowa
Do tych słów należą między innymi nasze nieśmiertelne: „ale”, „przecież” i „nie dam rady”. Zapomnijmy o nich. Wiem, łatwo napisać, gorzej zrobić.
Sama łapię się na tym, że często powtarzam „ale…”. Ile to planów i projektów legło w gruzach przez to moje „ale”. Ile razy rezygnowałam, bo „zrobiłabym to, ale… jestem chora, słaba… itp., itd.”.
Żeby zaakceptować siebie musimy stanąć do walki z własnymi wyobrażeniami i szukać pozytywów zarówno w sobie, jak i wokół nas.

2 krok: Zaakceptujmy uczucia
 „Kiedy akceptuję swoje uczucia, odnajduję siłę w sytuacjach bez wyjścia” – tak brzmi jedna z zasad „Kursu cudów”. Zaakceptujmy więc nasze uczucia, niezależnie od tego jakie są. Jeżeli dominują w nich negatywne emocje przyjrzyjmy się im. Kiedy uświadomimy sobie, że są i stają nam na drodze do akceptacji siebie, odbierzemy im destrukcyjną siłę. W ten sposób łatwiej się ich pozbędziemy i rzeczywiście poradzimy sobie w każdej sytuacji.
Poszukajmy w sobie pozytywów.

3 krok: Poszukajmy swoich mocnych stron
Czasami to trudniejsze niż nam się wydaje, prawda? Jeżeli mamy trudność, by znaleźć w sobie coś dobrego, usiądźmy wygodnie, weźmy kartkę papieru i zapiszmy 10 zdań, które rozpoczynają się od słów: „Lubię siebie za….” Z początku zadanie może wydawać się karkołomne, ale powoli zaczniemy odnajdywać w podświadomości rzeczy, które obudzą nasz optymizm i znajdziemy odpowiedź na to, za co się lubimy. ;)
Kiedy po raz pierwszy robiłam to zadanie, spędziłam nad kartką prawie godzinę, bo nie mogłam znaleźć w sobie niczego pozytywnego. To się nazywa siła sugestii i negatywnego programowania.

4 krok: Nie porównujmy się z innymi
To chyba jedna z najgorszych zmor, jakie sami zapraszamy do naszego życia. Niemal nieustannie porównujemy się do innych, w naszym mniemaniu lepszych, mądrzejszych, piękniejszych, szczęśliwszych, itp. Zatrzymajmy się jednak na chwilę i spróbujmy odpowiedzieć, czy aby tak jest na pewno? Czy osoba, na którą spoglądam jest lepsza, mądrzejsza, piękniejsza albo szczęśliwsza? Prawda jest taka, że ona porównuje się tak samo do innych. Weźmy głęboki oddech, jeżeli czujemy taką potrzebę spójrzmy w lustro i powiedzmy do siebie wprost: „Jestem sobą. Jestem wyjątkowa i niepowtarzalna. Nie chcę być kopią innych ludzi”.
Porównywanie się budzi złość, zazdrość i niepokój. To emocje, które nie są nam do niczego potrzebne. W ten sposób umniejszamy siebie i tracimy coś, co należy tylko do nas: nasz indywidualizm. Uwierzmy w siebie i zaakceptujmy naszą inność, naszą wyjątkowość.
 W „Kursie cudów” pada takie zdanie: „Światło, które widzę w innych jest odbiciem mojego wewnętrznego światła”. W każdym z nas płonie to samo światło, które rozświetla nas tym bardziej, im bardziej akceptujemy siebie. Osoby, z którymi się spotkamy z pewnością je zauważą. Dbajmy więc, by jaśniało jak najbardziej.

W naszym przypadku AKCEPACJA ma też drugie oblicze. Możemy zaakceptować siebie ze wszystkimi zaletami i wadami, z naszymi krągłościami lub deformacjami, z możliwościami i słabościami, ale w tle pozostanie jednak jeszcze jedno wyzwanie. No i doszłam do słynnego „ale”. Musimy jednak przebrnąć także i przez nie. Jesteście gotowi?
Musimy zaakceptować jeszcze chorobę, z którą się zmagamy.
W tym momencie możecie westchnąć ciężko, bo jak tu zaakceptować coś, co powoli nas wyniszcza, odbiera sprawność i możliwość normalnego funkcjonowania? Nie da się. Po prostu się nie da.
Może to wywołać wewnętrzny bunt, opór, a nawet złość. To zupełnie normalne. Niech te emocje znajdą wreszcie ujście. Tłumienie ich w sobie nie doprowadzi do niczego dobrego. Jeżeli czujecie taką potrzebę wypłaczcie się, powyzywajcie chorobę, a nawet wyobraźcie sobie, co byście z nią zrobili. Nie będę pytała o szczegóły, bo wyobraźnia nie ma granic i „pławienie choroby” byłoby chyba najłagodniejszą wersją odreagowania. ;)
Po tym wszystkim jednak czas otrzeć łzy, otrząsnąć się i spojrzeć w przyszłość. Nie da się?
A może jednak?
Może wspólnie spróbujemy to zrobić?

Choroba jest i nie mamy żadnych wątpliwości. Czasami dokucza mniej, innym razem bardziej.  Zawsze jednak pozostaje z nami. Możemy z nią walczyć i to doskonały sposób na motywowanie się do działania. Jednak z drugiej strony musimy zaakceptować fakt jej istnienia. Nie pozbędziemy się jej jak starego swetra, czy zużytego sprzętu. Wbrew naszym chęciom ona pozostanie. Nie pozostaje nam nic innego, jak zaakceptować to, że jest częścią nas i żyć dalej tak, jak tylko potrafimy.

Pamiętam dzień, kiedy po latach tułania się po lekarzach, wreszcie otrzymałam diagnozę. Może wyda się to dziwne, ale wtedy poczułam ulgę… Ulgę, że wreszcie wiem, jak nazywa się mój wróg i z kim będę musiała walczyć. Od tego czasu minęło już ponad dziesięć lat, choroba wielokrotnie mnie zaskoczyła, sponiewierała i sprowadziła do parteru (dosłownie i boleśnie). Sama wielokrotnie płakałam (i płaczę do dziś), nie jeden raz psioczyłam i użalałam się nad tym, czego już nie zdołam zrobić, bo w wersji postępującej powoli odbiera mi różne umiejętności, ale mam świadomość, że nic mi to nie da. SM niewiele sobie robi z moich nastrojów i działa dalej. Co mogłam zrobić? Zaakceptować to, że jest i cieszyć się każdym lepszym dniem.
Mam taki mały rytuał. Kiedy się obudzę otwieram oczy i sprawdzam: widzę, ruszam rękoma i nogami, mówię (czasem lepiej, czasem gorzej). W ten sposób pocieszam się, że nie jest tak źle. Kiedy są gorsze dni, staram się je przeczekać i powtarzam sobie: jutro będzie lepiej. Muszę akceptować istnienie choroby, bo jest ona integralną częścią mnie. Im bardziej będę się na nią złościć, tym bardziej da mi się we znaki.

Każdy z nas musi znaleźć sposób, żeby zaakceptować sam fakt istnienia choroby i nauczyć się z nią żyć. Jeżeli tego nie zrobimy, pozostaniemy w ciemnym dole rozpaczy i żalu po tym, co już minęło. Nie znajdziemy światła w tunelu i nie uśmiechniemy się do przyszłości. Stąd zaś już tylko jeden krok do depresji, a to równie podstępna choroba.
Zachęcam Wszystkich, by mimo trudów i gorszych dni zaakceptowali siebie i chorobę, z którą przyszło się nam zmagać. Życie jest tu i teraz. Szkoda go na rozpamiętywanie tego, co już nie wróci. Cieszmy się tym, co jeszcze możemy i spoglądajmy z nadzieją w przyszłość.
Zaakceptujmy to, że jesteśmy sobą. Pamiętajmy! Jesteśmy wyjątkowi i w zależności od naszych możliwości róbmy to, co potrafimy. Na pewno niejeden raz potkniemy się na tej drodze, zawahamy się i zwątpimy. Najważniejsze, żebyśmy nie rezygnowali. Warto walczyć o siebie i dla siebie!

Życzę Wam AKCEPTACJI!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Anna Koprowska-Głowacka , Blogger