stycznia 29, 2015

Południca, część 1

Enciklopedija russkich sujewierij, Moskwa 2000
Dochodziło południe. Złocisty krąg słońca niepodzielnie panował nad spękaną od skwaru ziemią. Lazurowe niebiosa jaśniały niczym drogocenna kopuła. Nie było ani jednego obłoku, który sunąc wolno przyniósłby chwilę wytchnienia i wyczekiwany cień. Srebrzysta, delikatna mgła zaczęła opadać na pole. Rozwiała się niespodziewanie w chwili, gdy już miała zetknąć się z dojrzewającymi kłosami żyta i zniknęła niczym senne marzenie, które rozpływa się z chwilą, kiedy człowiek uchyli powieki. Zboże poruszyło się jednak, zafalowało i zaszumiało cicho, choć wokół panował tak niezmącony spokój, iż nawet źdźbło trawy rosnące na miedzy nie poruszyło się tknięte choćby motylim skrzydłem. Ono jednak falowało łagodnie aż po horyzont, gdzie stykało się z niebem.
            W miejscu, gdzie rozwiała się mgła, niespodziewanie pojawiła się młoda kobieta w wieńcu z chabrów na czole; o oczach, których głębia przypominała bezdenne jezioro. Kłosy rozchyliły się nieco, by jej bose stopy mogły oprzeć się na spękanej od słońca ziemi. Długie włosy opadły powoli aż do kolan, okrywając ją niczym płaszczem. Biała suknia ze złotym pasem, za który zatknięty miała sierp podkreślała nieomal każdy detal jej ciała. Uniosła głowę, rozglądając się dookoła. 

            W oddali dostrzegła śpiącego pośród zboża człowieka. Powoli zbliżyła się do niego i przechyliwszy z lekka głowę popatrzyła w milczeniu na spokojną twarz młodzieńca. Na jej bladej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
-Głupcze…- szepnęła- Tylko tacy głupcy jak ty lekce sobie ważą nasze prawa. Tylko tacy są ślepi na potęgę ziemi i jej opiekunów.
Jej długie, smukłe palce wyjęły z włosów cienką szpilę i uniosły ją ku górze. Na ledwie widocznym ostrzu zalśniły promienie słońca. Ich blask był jednak zimny. Kobieta bez wahania pochyliła się, by wbić ozdobę wprost w serce śpiącego i tym sposobem odebrać mu życie, którym sam wzgardził łamiąc odwieczne prawa.
Już miała dopełnić ofiary, gdy nagle jej dłoń zatrzymała się tuż nad sercem mężczyzny. Po raz pierwszy zawahała się i zwątpiła. Przez chwilę miała wrażenie, iż w jej piersi zabiło serce- ów przymiot istot śmiertelnych, którego nie miała przecież już od wieków… od czasu, gdy przekroczyła osnutą mgłami bramę światów.
Jej ręka zadrżała, choć wiedziała, że jego los powinien był się dopełnić.
Ileż to było już lat? Wkrótce siedem wieków już minie odkąd przestała być człowiekiem a stała się... No właśnie, kim się stała?
Ludzie opowiadali, że była demonem, który w południe błąka się po polach zabijając nieostrożnych dorosłych, porywając dzieci i dziewczęta; babą o żelaznych zębach ze sforą siedmiu widmowych psów, niosącą zgubę i przekleństwo wszystkim tym, którzy ją spotkają na drodze; polną diablicą pożerającą dzieci.
Nikt już nie pamiętał a może nie chciał pamiętać, że to właśnie Ona opiekowała się zbożem, by dojrzało i dało obfity plon; że to dzięki niej polne kwiaty corocznie cieszyły oczy ludzi. Minęły też czasy, gdy każdy spotkany podczas zbiorów człowiek padał przed nią na twarz i w szacunku odwracał wzrok, by przyniosła mu dostatek zamiast śmierci.
Uczyniono z niej wysłannicę piekieł, podczas gdy stała jeno na straży praw ziemi i szacunku dla słonecznej potęgi. Zapomniano, iż kiedyś sama była kiedyś człowiekiem.
Dawne to były jednak czasy, lecz wciąż pozostające w jej umyśle. Wciąż pamiętała swoje imię i mężczyznę, któremu miała być poślubiona. Już nosiła na palcu zaręczynowy pierścień i wyobrażała sobie szczęśliwy los u jego boku, gdy okrutna śmierć stanęła u wrót jej domu. Ciemność spowiła ją w swe opiekuńcze ramiona po to tylko, by zbudziła się na powrót, ale już bez dawnego ciała i bez serca, które niegdyś biło w piersi. Przestała być człowiekiem, stała się Południcą- opiekunką zbóż i polnych kwiatów: ona jak i wiele innych dziewcząt, które choć zaręczone nie zdążyły wstąpić w małżeńskie związki.
Niegdyś szanowana i czczona, teraz była przeklinana przez ludzi. Odmieniło się bowiem oblicze świata, a dawna wiara odeszła w zapomnienie. Ona zaś niezmiennie wypełniała swoją rolę, nie zważając na czas i opinie śmiertelnych. Tylko czasami jeszcze nie zatarte wspomnienia powracały niczym fala rozbijająca się o brzeg jej losów.
Ów mężczyzna śpiący teraz pośród złocistych kłosów był zaś tak bardzo podobny do jej oblubieńca Radosława. Miał podobnie szlachetne rysy, szerokie łuki brwi i nieomal jednaką postać. I to właśnie jemu powinna była odebrać teraz życie.
Srebrzysta szpila wciąż lśniła w jej dłoni. Igrające na niej promienie słońca zdawały się szyderczym uśmiechem. 
(Część 2 już wkrótce)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Anna Koprowska-Głowacka , Blogger