Szczecin
jest niezwykły, pełen tajemnic i zjaw. Nieliczni, mogą spotkać błąkające się tam
duchy pięknych księżniczek. Wśród nich pojawia się jednak jeszcze niezwykła
istota, której imieniem nazwano jedną z dzielnic. To zapomniana pomorska bogini
Śmiertnica, niegdyś strażniczka grobów i cmentarzysk. Teraz stała się tylko cieniem
i wspomnieniem na zawsze zaklętym w dzielnicy miasta Szczecin..
Wspomina
o niej jedno z podań, które odnalazłam i postanowiłam przywrócić do życia. Znalazło
się ono w mojej ostatniej książce: „Duchy, zjawy i ukryte skarby. Niesamowite
miejsca województwa zachodniopomorskiego”.
KOWAL I BOGINI
Nieopodal
rzeki Płoni znajdowała się niegdyś wieś o niezwykłej nazwie: Śmierdnica. Dawno,
dawno temu znajdowało się tam cmentarzysko. Ciała zmarłych palono wówczas na
pobliskich wzgórzach, a urny składano w dolinie. Po wiekach, chłopi niejeden
raz natrafiali przy orce na zapomniane przez czas groby.
O tych, którzy odeszli nie
zapomniała tylko jedna osoba: pomorska bogini śmierci, blada i groźna
Śmiertnica, wciąż strzegąca pola grobowego dawnych mieszkańców okolicy. Ludzie
ze wsi wspominali ją czasem, ale zwykle szeptem i to tak, żeby nie usłyszał
tego nikt niepowołany. Woleli nie kusić licha i nie przywoływać pogańskiej
bogini, która wedle ich mniemania była złym demonem.
Te wszystkie przesądy bawiły
miejscowego kowala Bolemira. Słuchał ich czasem jak dobrej baśni, opowiadanej w
dzieciństwie przez dziadka. Pewnego dnia usłyszał jak sąsiedzi rozprawiają na
ten temat akurat nieopodal jego chaty.
-
Ostatni raz widział ją stary Miłosz. – stwierdził jeden z nich – Opowiadał
później, że jest wysoka i bardzo chuda. Ma białą twarz o długich włosach i czarnych
oczach, która chwilami zmienia się w czaszkę z ciemnymi oczodołami. No i tak
jak mówili nasi ojcowie, biedak nie doczekał już wiosny.
-
Naprawdę zobaczył Śmiertnicę? – zdziwił się drugi, drapiąc się nieporadnie po
głowie – Dawno się nie pokazywała.
-
Może i pokazywała, tylko ludzie nie chcą o tym mówić. Zresztą… Większość jest
już pewnie w grobach, a inni zastanawiają się, kiedy ich wezwie.
-
Czy aby nie przesadzacie? – roześmiał się Bolemir, kładąc ręce za pas – Miłosz
był stary. Można było spodziewać się jego śmierci. W ostatnich miesiącach
ciężko chorował.
-
Zachorował właśnie po tym spotkaniu. – odpowiedział z przejęciem sąsiad –
Musimy uważać, żeby nie podzielić jego losu.
-
A co, też widziałeś tę marę? – zadrwił.
-
Marę? To nie żadna mara, tyko bogini naszych przodków. Nie odeszła, jak inne
demony i wciąż czuwa nad tymi urnami, co to czasem zdarzy się je nam wykopać w
polu.
-
No nie. To już naprawdę jakieś zabobony. – machnął ręką kowal – Wracam do
roboty, bo niczego mądrego tu nie usłyszę.
-
Na twoim miejscu nie śmiałbym się z takich rzeczy. – odparł drugi – Skoro jest
szatan, to dlaczego nie miałoby być demonów?
Bolemir już nie słuchał. Ubawiony
opowieścią wrócił do kuźni, która znajdowała się tuż obok jego chaty. Szybko
zapomniał o tej rozmowie, zajęty pracą i liczną rodziną. Tak minęły dwie
kolejne wiosny. Było już późne lato, kiedy wracał znad rzeki. Słońce zniknęło
już z nieba i cały świat znalazł się w tym niezwykłym czasie zawieszenia
pomiędzy odchodzącym dniem, a zbliżającą się nocą. Zmrok powoli obejmował
ziemię we władanie. Kowal popatrzył na niebo.
-
No, czas był najwyższy na powrót. Będę w domu akurat na wieczerzę. –
stwierdził.