lutego 28, 2021

Stwardnienie rozsiane w czasach pandemii

Stwardnienie rozsiane w czasach pandemii

 

Stwardnienie rozsiane

 

To już 11 lat, odkąd zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane. Wciąż pamiętam pobyt w szpitalu. To wówczas zrozumiałam, że objawy, które występowały u mnie znacznie wcześniej miały swoją przyczynę w samym centrum organizmu: w mózgu (a pierwsze objawy pojawiły się już w szkole średniej; były to problemy ze wzrokiem, ciągłe zmęczenie i niezborność ruchów)

 

Stwardnienie rozsiane w dobie pandemii

         Od tego czasu minęło 11 lat. 11 lat, w których moje zdrowie pogarszało się powoli, acz systematycznie. Były to jednak lata, gdy turnusy rehabilitacyjne łagodziły nieco silną spastyczność, a neurolog, u którego byłam 4 razy w roku był w stanie reagować na pojawiające się nowe objawy i pogłębiające uszkodzenia Ośrodkowego Układu Nerwowego.

Niestety, to już było i raczej nie wróci. W 2020 roku wybuchła pandemia i od tego czasu ten świat się zawalił. Od 2 lat nie byłam na turnusie rehabilitacyjnym. W tym czasie miałam 1 wizytę u neurologa, na którą udało się pojechać, gdy na chwilę przywrócono część połączeń.

         Tymczasem na skutek stresu, braku opieki medycznej i rehabilitacji choroba nadrabia chyba całą dekadę.

 

Moje objawy

         Od 2010 roku cierpię na niedowład 4- kończynowy spastyczny. Obecnie objawy są tak nasilone, że  miewam trudności z poruszaniem się, a podczas nasilenia spastyczności moje kończyny są w stanie wykręcić się o 180 stopni. Niemożliwe? A jednak! Sama bywam zdumiona widząc, co się z nimi dzieje i zastanawiając się, jakim cudem jeszcze nie potrzaskały kości.

         Dołączyły do tego ataki epilepsji, które potrafią wyłączyć mnie z normalnego funkcjonowania i odciąć od rzeczywistości. Nie chodzi nawet o drgawki, ale o burzę w głowie, która kończy się całkowitym wyczerpaniem. Mija trochę czasu, zanim po takim ataku wróci pełna świadomość.

         Słyszeliście o „uścisku SM”? W Polsce nie jest to zbyt często opisywany objaw, a jednak występuje. Jest to uczucie, jakby potężne imadło zacisnęło się wokół tułowia, zgniatając narządy wewnętrzne i klatkę piersiową. Każdy oddech, każdy ruch wiąże się z ogromnym bólem.

         Do tego dochodzi prozopagnozja. Niewielu pewnie słyszało o tej jednostce, ale uwierzcie, jest bardzo dokuczliwa. To zaburzenie, w wyniku którego często nie rozpoznaję twarzy znajomych. Wydaje się abstrakcyjne, ale istnieje naprawdę. Mogę przejść obok i po prostu Was nie poznam. Muszę wielokrotnie kogoś zobaczyć, zakodować cechy charakterystyczne, np. nos, oczy, albo znamię, żeby później połączyć twarz z osobą. Najtrudniej jest teraz, gdy kontakty są ograniczone. Wszystkie twarze zlewają mi się w jedną.

         Kolejny objaw to zmęczenie. Nasila się ono do tego stopnia, że bywają dni, kiedy nie mogę wykonać najprostszych rzeczy. Planuję, przygotowuję i nagle… koniec. To nie jest lenistwo, ani wygodna wymówka. To potężne, obezwładniające zmęczenie, którego nie można pokonać.

         To jednak nie wszystko. Od początku choroby zmagam się i z innymi dolegliwościami. Stwardnienie rozsiane (SM) ma w swoim arsenale znacznie więcej objawów, które często odbierają chęć do działania, a nawet… życia. Nie ma przed nimi ucieczki. Wśród nich są zawroty głowy i zaburzenia równowagi, prowadzące do upadków (bliskie spotkania z chodnikami i podłogami to dla nas codzienność); drżenia, przez które wszystko wypada z rąk (sama nie zliczę potłuczonych szklanek, kubków i talerzyków); zaburzenia uwagi i koncentracji ograniczające lub uniemożliwiające umysłowy wysiłek; zaburzenia w przełykaniu; przeczulice; problemy z mową, słuchem i wzrokiem; zmiany nastroju i wiele, wiele innych.

         Osoby, które podobnie jak ja, zmagają się z tą chorobą doskonale znają każdy aspekt SMu. Są one dla nas codziennością. Musimy z nimi żyć; świadomi tego, że w każdej chwili możemy zostać zaatakowani i powaleni na ziemię. Mimo to, za każdym razem staramy się podnosić i nie tracić wiary.

 

Pozostawieni sobie

lutego 27, 2021

Hendrika Hofhuis - czarownica, która udowodniła swoją niewinność

Hendrika Hofhuis - czarownica, która udowodniła swoją niewinność

 

Czy czarownica mogła zażądać dla siebie „próby wody” i w dodatku wyjść z niej zwycięsko?

Czy na brzegu niewielkiego kanału mogło zebrać się 200 świadków żądnych widowiska i czekających na dowód winy czarownicy?

Czarownica

Obraz 이리나 z Pixabay


Wiadomo, że pławienie kończyło się zwykle udowodnieniem oskarżonej winy i torturami, albo… śmiercią niewinnie oskarżonej. Hendrika Hofhuis z Holandii była jednak kobietą, która udowodniła, że o dobre imię należy walczyć do samego końca. 

 

Hendrika Hofhuis to ostatnia osoba, którą w Holandii oskarżono o czary. Urodziła się w 1780 roku jako najstarsze z pięciorga dzieci chłopa Lamberta Hofhuisa i Wilhelminy Pek z Deldenerbroek. W wieku dwudziestu lat wyszła za mąż za 14 lat od niej starszego Hendrika Buursinka z Goor (1766 – 1831). Małżonkowie osiedli w rodzinnej wsi młodej kobiety i doczekali się sześciorga dzieci: 4 córek i 2 synów. Hendrika była przędzarką, ale parała się też znacznie bardziej niebezpiecznym zajęciem, a mianowicie odbieraniem porodów. Zawód akuszerki, choć niezbędny, nigdy nie cieszył się szacunkiem, gdyż kobiety bardzo często oskarżano o czary. Zwykle posądzano je o uśmiercanie nowo narodzonych dzieci i oddawanie ich dusz diabłu. Tak też stało się w przypadku Hendriki. 

Zaczęło się od zwykłych plotek. 29 listopada 1822 roku jej sąsiadka i przyjaciółka, Jenneke Horst urodziła syna. Hendrika odebrała poród i zajęła się położnicą, jednak gdy 10 grudnia przyszła z wizytą, spotkała ją przykra niespodzianka. W obecności siostry i szwagierki, Jenneke kazała wyjść akuszerce i oskarżyła ją o to, że po każdej rozmowie z nią czuje się coraz gorzej. Hendrika nie zamierzała dyskutować. Wzruszyła ramionami i wyszła. Zanim jednak zamknęła drzwi, usłyszała jeszcze krzyk sąsiadki, która nazwała ją czarownicą.  

         Zaniepokojona Hendrika wróciła do domu i opowiedziała o wszystkim rodzinie, mężowi i dzieciom. Okazało się, że już od dłuższego czasu mieszkańcy wsi plotkowali i oskarżali ją o czary i związek z diabłem. Kobieta nie zamierzała jednak czekać na oficjalne oskarżenie. Słyszała o procesach, jakie wcześniej przetoczyły się przez Niderlandy, więc postanowiła sama udowodnić swoją niewinność i poddać się próbie wody.

         W marcu 1823 roku osobiście skontaktowała się z władzami. Oświadczyła, że jest fałszywie oskarżana o czary i chce dobrowolnie poddać się próbie wody, by oczyścić swoje dobre imię. 

lutego 26, 2021

Asklepios bóg i jego atrybuty

Asklepios bóg i jego atrybuty

 

mitologia
Asklepios, Wikimedialmages, Pixabay
Międzynarodowym symbolem medycyny jest laska medyka, zwana też laską Asklepiosa. Przedstawia ona laskę z owiniętym wokół niej wężem. Ten symbol to także logo WHO (Światowej Organizacji Zdrowia). Jej nazwa wywodzi się od grecko- rzymskiego boga medycyny Asklepiosa (Eskulapa), choć pochodzenie samego znaku jest znacznie starsze. Asklepios - bóg i jego atrybuty są doskonale znane na świecie.
 
 

 

Laska medyka a kaduceusz

         Spotkałam się wielokrotnie z błędną interpretacją symboliki. Laska medyka bywa bowiem do dziś mylona z kaduceuszem. Czym różnią się te dwa znaki? Oczywiście, przede wszystkim liczbą węży.

Laska medyka (Laska Asklepiosa) jest przedstawiana jako prosty kij, wokół którego wije się wąż. Ten gad symbolizuje tutaj odradzanie się, ciągłą odnowę życia, uzdrawianie i długowieczność. Co ciekawe, choć według mitologii należała do greckiego boga Asklepiosa, to najstarsza wężowa laskę lekarska pochodzi z Mezopotamii, z III tysiąclecia p.n.e.  W późniejszych czasach laska Asklepiosa z wagą stała się symbolem farmacji.

Kaduceusz to prosty kij, wokół którego wiją się dwa węże pochylające ku sobie łby. Jest to symbol pokoju i handlu. W starożytnej Grecji był oznaką nietykalności posłańca (keryksa) oraz służył do łagodzenia sporów. Należał do atrybutów boga Hermesa.

Częste mylenie tych pojęć być może wiąże się z łacińskiej nazwy laski medyka, a mianowicie: Aesculapius caducifer.

 

Asklepios – bóg w ogniu zrodzony

         Kim był grecki bóg medycyny? Jest kilka mitów starających się wyjaśnić jego pochodzenie, jednak do najbardziej znanych należy historia o bogu Apollonie i pięknej królewnie Ajgle, zwanej także Koronis (Wrona).

         Koronis była córką króla Lapitów z Tesalii Flegyasa. Jej uroda była tak zniewalająca, że urzekła najprzystojniejszego spośród bogów, złotowłosego Apollina. Królewna nie zdawała sobie z tego sprawy, ale tylko do czasu. Pewnego dnia, gdy zażywała kąpieli, bóg ukazał się jej w całej krasie. Zachwycona, uległa mu i została jego kochanką. Choć Apollo zapewniał ją o swej miłości, Koronis bała się, iż straci go, gdy tylko zacznie się starzeć. Już wcześniej kochała pewnego śmiertelnika o imieniu Ischys i nie zamierzała rezygnować z tego uczucia. Przez jakiś czas była więc związana z bogiem i człowiekiem.

         Apollo był jednak przewidujący. Zanim zniknął, polecił białej wronie, by pilnowała jego kochanki. Ptak uważnie obserwował poczynania królewny i szybko doniósł bogu o jej niewierności. Ten wpadł we wściekłość. Nie zważając na to, że Koronis spodziewała się jego dziecka, wezwał bliźniaczą siostrę Artemidę i poprosił, by ukarała wiarołomną Koronis. Bogini nie mogła patrzeć na rozpacz brata. Skierowała swój łuk w stronę córki króla i wystrzeliła w jej kierunku kilka strzał. Królewna zmarła.

         Na królewskim dworze zapanowała wielka rozpacz. Ciało Ajgle złożono na pogrzebowym stosie i sam Flegyas podłożył ogień. Płomienie strzeliły w górę. Zanim jednak strawiły doczesne szczątki królewny, niebo się rozstąpiło. Apollo, który poniewczasie zaczął żałować swej wściekłości zstąpił na ziemię i wyrwał z łona swej zmarłej kochanki wciąż żywego syna. Tak narodził się Asklepios.

 

Uczeń centaura

         Apollo nie mógł sam wychowywać syna. Z jego woli, koza karmiła chłopca mlekiem, zaś pies strzegł jego bezpieczeństwa i spokoju. Następnie bóg oddał syna pod opiekę Chirona, najmądrzejszego z centaurów; tego samego, który był nauczycielem Achillesa, Akteona, Jazona , Kastora i Polluksa.  Asklepios od dzieciństwa wykazywał wielkie zainteresowanie medycyną, więc Chiron przekazał mu całą swoją wiedzę. Według legendy pewnego razu udusił węża.   

lutego 06, 2021

Bal gorejących

Bal gorejących

 
Bal Karola Szalonego

Sala pałacu była oświetlona pochodniami. W ich blasku tańczyli ubrani w kostiumy  najdostojniejsi książęta Francji. Wśród nich był sam król. Nagle otworzyły się drzwi i do środka weszło dwóch pijanych mężczyzn przebranych za wilki. Władca gwałtownie chwycił pochodnię, by zobaczyć kim są niespodziewani goście. Przez przypadek zawadził o jednego z przebierańców. Płócienny kostium nasączony żywicą i woskiem w mig zajął się płomieniami. Człowiek zmienił się w żywą pochodnię. Zaczął krzyczeć i miotać się po sali, przenosząc ogień na innych. Zaczął się koszmar. Tancerze płonęli żywcem. Ich krzyki mroziły krew w żyłach. Jeden z książąt wskoczył do stojącej pod ścianą beczki. Płomienie sięgnęły nawet króla, jednak on zamarł. Z przerażeniem w oczach patrzył na ten spektakl tak długo, aż spowiła go błękitna mgła…

         Ta historia wydarzyła się naprawdę. „Bal gorejących” opisano wielokrotnie na kartach kronik. Przeszedł do historii jako „Bal des Ardents” (Bal Podpalonych) lub „Bal des Sauvages” (Bal dzikich Mężów).

 

Szalony król na tronie

         Karol VI wstąpił na tron francuski w 1380 roku. Początkowo nikt nie przypuszczał, że młody Walezjusz jest chory psychicznie. Był wprawdzie nadwrażliwy i słabego zdrowia, jednak nie stanowiło to problemu. Niespodziewanie, podczas marszu do Bretanii dostał ataku szału. Chwycił za miecz, krzyknął „Naprzód, na zdrajców!” i zaczął wymachiwać nim na oślep przekonany, że brat Ludwik i towarzyszący mu rycerze chcą go zgładzić. Zdążył zabić czterech z nich, zanim szambelan nie chwycił go w pasie i nie odebrał broni. Po tym ataku Karol przez 4 dni leżał nieprzytomny. Przewieziono go do Le Mans i wezwano 92 – letniego medyka Wilhelma de Harcigny. Władca na pozór wrócił do zdrowia i po powrocie do Paryża odbył nawet dziękczynna pielgrzymkę do bazyliki  Marii Panny Radosnej nieopodal Laon. Od tego czasu jednak ataki się powtarzały.

lutego 06, 2021

Cena zbawienia

Cena zbawienia

Złoty klucz każdy zamek otworzy. Nawet ten, który wiedzie do nieba.

Odpusty
obraz Tim C. Gundert, Pixabay

Jaka jest najprostsza droga do nieba? Wcale nie umartwianie się, pokuta i modlitwa. Dla wielu cena zbawienia ma materialny wymiar. Jest to pełna kiesa. Doskonale wiedziała o tym bizantyjska cesarzowa Irena, która wprawdzie kazała oślepić własnego syna, ale dzięki religijnej gorliwości i przede wszystkim hojności wobec klasztorów była czczona jako święta.

         Jak widać cena zbawienia okazała się dla niej w zasięgu ręki.


Cennik (nie)ustalony

         W pierwszych wiekach chrześcijaństwa każdy ciężki grzech, np. cudzołóstwo lub zabójstwo kończyło się wykluczeniem ze wspólnoty. Żeby do niej wrócić, trzeba było poddać się surowej karze i nie kończyło się to na przysłowiowych „trzech zdrowaśkach”. Niekiedy grzesznikom brakowało życia, by odkupić dawne winy. To się jednak zmieniło, gdy mnisi zrozumieli, że grzech można zamienić w brzęczące monety. Cena zbawienia zyskała wówczas na znaczeniu.

         W V wieku n.e. mnisi wędrujący po ziemiach dawnego Imperium zaczęli odpuszczać grzechy za gotówkę. Dzięki temu zamożny grzesznik szybko i bez kłopotu mógł zrzucić z ramion ciążące mu winy i oczyścić sumienie. Już nie musiał myśleć o ciężkiej pokucie, a snu nie spędzały mu z powiek myśli o konieczności postu lub pielgrzymki. Wystarczyło uiścić opłatę i sprawa załatwiona. Ba, każdy grzech miał nawet swoją cenę. Jak widać mnisi liczyć potrafili.

 

Odpust za krucjatę

         Błogosławiony Urban II był papieżem, który zasłynął przede wszystkim jako ten, który na synodzie w Clermont w 1095 roku ogłosił hasło „świętej wojny” i wydał dekret „Treuga Dei”, dzięki któremu wszyscy uczestnicy krucjat mieli dostąpić zupełnego odpustu. Wizja wymazania grzechów w zamian za krucjatę okazała się dla wielu nie lada pokusą.  

 

Z papieżem do spółki

         Papież Bonifacy IX potrafił liczyć. W końcu nie przez przypadek horrendalnie wysokie podatki nazywamy do dziś „annatami bonifacjańskimi”. Szybko zorientował się, jak opłacalnym interesem jest opłata za odpuszczenie grzechów. Zgodził się na nią, ale pod warunkiem, że połowa z zysków będzie przekazywana na potrzeby jego administracji. W 1392 roku udzielił nawet jubileuszowego odpustu Polsce. Ci, którzy chcieli uzyskać oczyszczenie z grzechów musieli tylko… wnieść opłatę. Sama królowa Jadwiga nie poskąpiła srebra.

         Kolejni papieże nie byli gorsi. Juliusz II i Leon X oferowali odpust za ofiary w myśl zasady: kto da więcej pieniędzy, otrzyma dłuższy odpust od cierpienia w czyśćcu. Nie zapomniano nawet o tym, by cennik dostosować do zamożności społeczeństw, więc… bogaci wprawdzie płacili więcej, ale od biednych wyciągano wszystko, co się dało. Cennik również był zróżnicowany. Władca musiał więcej zapłacić np. za pozwolenie na ślub z bliską krewną, niż za odpuszczenie grzechu morderstwa brata, żony, czy ojca.

 

Odpust dobrem powszechnym

         Wprawdzie według doktryny Kościoła odpust dotyczył wyłącznie pokut zasądzonych na spowiedzi, jednak szybko stało się to tylko teorią. Pokusa łatwego zarobku była zbyt duża. Odpusty stały się wręcz nagrodą za publiczne okazanie pobożności: za ucałowanie figury, odbycie pielgrzymki, uczestnictwo w stosownym nabożeństwie.

         W XV wieku papież Sykstus IV ogłosił, że można otrzymać również odpust za dusze w czyśćcu cierpiące. Niektórzy duchowni dostrzegli w tym złoty interes. Odpowiednio przedstawiona wizja krewnych cierpiących katusze sprawiała, że wiele rodzin wręcz zrzucało się, by wykupić dusze bliskich z mąk piekielnych. Nie zapomniano jednak o tych najuboższych. I oni mogli uzyskać odpust dla zmarłych, np. powtarzając konkretne modlitwy przez określoną ilość dni. Zbieranie odpustów stało się wręcz modą. Pewna kobieta zebrała podobno aż 154 000 dni odpustu – pisał o tym teolog René Laurenti.

 

Odpust dobry na wszystko

         Czy aby na pewno? Skoro można było kupić szczebel drabiny, która przyśniła się świętemu Jakubowi to znaczy, że granice zostały przekroczone, a cena zbawienia otarła się o granice absurdu.

         Kiedy główny inkwizytor polskiej prowincji dominikanów, Johann Tetzel został komisarzem ds. odpustów, sprawy nabrały jeszcze większego rozmachu. Pojawiły się nawet listy opłat za odpuszczenie różnych grzechów. Każdy miał swoją cenę; ba, można było nawet uzyskać odpust za grzechy jeszcze niepopełnione. Sam Tetzel mawiał: „Gdy tylko złoto w misce zadzwoni, do nieba jakaś duszyczka pogoni”. Jego działalność stała się jednym powodów buntu Marcina Lutra.

         Papież Leon X przyznał, że odpusty były nieuczciwie sprzedawane. W 1561 roku na soborze trydenckim uregulowano zasadę ich udzielania, a 3 lata później wprowadzono zakaz odpuszczania grzechów za pieniądze. Wszystkich, którzy nadal handlowali odpustami papież obłożył ekskomuniką.

         Sprawa odpustów ostatecznie została uregulowana dopiero za papieża Pawła VI w 1967 roku.

 

Literatura;

Fischer – Wollpert R., Leksykon papieży, Kraków 1996

Gutowscy M. i A., Papieże w dziejach Kościoła, Warszawa  2000

Hüls R., Kardinäle, Klerus und Kirchen Roms: 1049 – 1130, [in:] Bibliothek des Deutschen Historischen Instituts in Rom, Tybinga 1977

Kelly J. N.D., Encyklopedia papieży, Warszawa 1997

Lagenda I., Lato L., Wyprzedaż świętości, [w:] Wróżka, 2013

Pastor L., The History of the popes, from the Close of the Middle Ages, London 1908

Pollard A., Tetzel Johann [in:] Encyclopaedia Britannica, 1911

Wierusz – Kowalski J., Poczet papieży, Warszawa 1986


lutego 05, 2021

Piratka z Kamienia Pomorskiego

Piratka z Kamienia Pomorskiego

 

Stenka
Piratka, foto: digitalgniz z Pixabay

Kamień Pomorski to miejsce urodzenia jednego z bardziej znanych piratów grasujących na Morzu Bałtyckim. Brzmi niewiarygodnie? Otóż ciąg dalszy będzie jeszcze bardziej niezwykły. Ów pirat był… kobietą. Piękną, jasnowłosą dziewczyną, córką zwykłego rybaka o imieniu Boguchwał.


Nie przypominała wprawdzie dziewczyny z obrazka, gdyż były to inne czasy, jednak i jej nie brakowało urody, ani pewności siebie.

 

Stenka z Kamienia       

 

Kamień Pomorski to piękne miasto nad Morzem Bałtyckim i znane uzdrowisko. W IX wieku powstała tu osada rybacka, która rozwijała się tak prężnie, że w 1274 roku uzyskała prawa miejskie. Dzisiaj zachwyca urokiem, licznymi zabytkami i klimatem. Przyjeżdżają tu turyści i kuracjusze. Jest to także miejscowość, w której urodziła się Stenka, piękna pani kapitan i przywódczyni piratów. Prawdziwa piratka z Kamienia Pomorskiego. 

 

Dzielna piratka z Kamienia Pomorskiego

 

         Dawno temu w pomorskim grodzie Kamień żył ubogi rybak Boguchwał. Miał niewiele: chatę na skraju Zalewu Kamieńskiego, niewielką łódź i kilka starych, wciąż łatanych sieci. Jego żona zmarła młodo, pozostawiając mu najcenniejszy skarb, jakim była jego córka, Stenka. Dziewczyna gospodarzyła z ojcem, gotowała posiłki, naprawiała porozrywane sieci. Spośród innych mieszkanek Kamienia wyróżniała się nie tylko pracowitością, ale także i urodą. Miała twarz anioła, piękne niebieskie oczy i gęste, złociste włosy. Wielu młodych rybaków wzdychało na jej widok i marzyło o tym, by ją poślubić. Co odważniejsi przychodzili do Boguchwała, by prosić o jej rękę. Rybak, słysząc te prośby, uśmiechał się tylko.

– Niech Stenka sama zdecyduje.

         Dziewczyna śmiała się i odpowiadała wesoło:

– A źle mi u ojca?

         Na nic swaty, na nic żarty rówieśnic, które rozglądały się za chłopcami. Stenka wolała pracować u boku ojca.

         Pewnego razu brzegiem Dźwiny jechał konno książęcy dworzanin, niejaki Kędrzyn. Ubrany był w barwne szaty, by można go było zobaczyć już z daleka. Na ludzi spoglądał z góry, bo choć dla mieszkańców okolicznych wsi był zarozumiałym fircykiem i łobuzem, był jednocześnie ceniony na książęcym dworze. Dojrzał chatę Boguchwała, ale tylko przemknął po niej wzrokiem – zbyt nędzna mu się zdała, by na nią patrzeć. Niespodziewanie jednak dostrzegł obok Stenkę, która z ojcem naprawiała sieci. Zatrzymał rumaka i spojrzał na dziewczynę z prawdziwym zachwytem.

– No, no! Czy to wasza córka, rybaku?

         Boguchwał podniósł głowę i spojrzał na Kędrzyna.

– Moja.

– A nie chcielibyście oddać jej na dwór księcia? Ona miałaby tam lepiej, a i wam by się żyło dostatniej – mówiąc to, uśmiechnął się chytrze.   

– Na dwór? – zdziwił się rybak i wzruszył ramionami. – Chleb, ryby i sól mamy, niczego więcej nam nie trzeba.

– Jednak służba na dworze to zaszczyt – kusił dworzanin.

– Jeśli córka będzie chciała, nie zatrzymam. To jak, Stenko? – zwrócił się do dziewczyny.

– Mnie tu dobrze – roześmiała się. – To za wysokie progi na moje nogi. Nigdzie nie jadę.

         Kędrzyn nic nie odpowiedział, ale od tego czasu coraz częściej przejeżdżał obok chaty rybaka z nadzieją, że zobaczy śliczną dziewczynę. Pewnego ranka przyjechał galopem, trzymając w rękach pergamin, przy którym wisiała duża pieczęć.

– Książę, nasz pan, nakazuje wam, Boguchwale, byście oddali córkę na dworską służbę. W przeciwnym wypadku wtrąci was do lochu – oświadczył podniesionym głosem.

         Ojciec i córka spojrzeli na niego z lękiem. Żadne z nich nie posiadało umiejętności czytania i pisania, więc uwierzyli mu na słowo. Rybak pochylił głowę ze smutkiem, a Stenka weszła do chaty, by wziąć swoje rzeczy. Rozpłakała się z żalu, bo nie chciała porzucać ojca i domu. Słowo księcia było jednak święte. Wzięła więc w węzełek swoje suknie, okryła się chustą i wyszła, by pożegnać ojca.

– Bądź tam szczęśliwa, córeczko. – Boguchwał czule ucałował jej czoło i szorstką dłonią otarł łzy z jej policzków. – No już, kiedyś i tak musiałabyś mnie opuścić.

– Nie, ojcze. Z własnej woli nigdy bym cię nie zostawiła – odpowiedziała cicho. – Jak tylko będę mogła, wrócę do ciebie.

         Po pożegnaniu ruszyła za Kędrzynem na dwór książęcy. Przyjęto ją tam serdecznie, dano własną izbę i traktowano jak wszystkie panny służebne. Miesiąc później, gdy zdążyła już bliżej poznać służbę książęcą, zdradziła, że z dobrej woli nie przyszłaby na dwór. Dwie służące popatrzyły na siebie i pokręciły głowami.

– Stenko, ale jak to „nie z dobrej woli”? – zapytała jedna z nich. – Ktoś cię zmusił do służby?

– Dworzanin przyjechał z listem od księcia, że mam przyjść tu na służbę, bo inaczej zostaniemy uwięzieni.

– Takiego listu nie było – odparła druga i pokręciła głową. Zapytała wprost: – Potrafisz czytać?

– Nie. Jestem tylko córką rybaka.

– No to wiedz, że Kędrzyn użył podstępu, żeby cię tu ściągnąć.

– Mnie? Po co? Dlaczego? – Stenka spoglądała na dziewczęta, nie bardzo rozumiejąc, co mówią. 

lutego 01, 2021

Pomnik czarownic w Szkocji

Pomnik czarownic w Szkocji


Czarownice

Historie procesów o czary wciąż są żywe i oby takie pozostały. Warto zachować pamięć o osobach niesłusznie oskarżonych, poddanych torturom i skazanych na okrutną śmierć w płomieniach. Ich imiona nie powinny ulec zapomnieniu, gdyż w ten sposób będziemy pamiętać o okrucieństwach, do jakich zdolny jest człowiek ogarnięty nienawiścią i fanatyzmem. Dlatego też w wielu państwach powstają pomniki czarownic lub tablice, które upamiętniają ofiary tamtych straszliwych dni.


Pomnik czarownic na zamku Tullibole

W wielu miejscowościach Europy i Ameryki znajdują się pomniki lub tablice poświęcone ofiarom zbiorowego obłędu, jakim niewątpliwie były polowania na czarownice. Jednym z takich miejsc jest niewielki szkocki zamek Tullibole w Crook of Devon, gdzie w XVII wieku spłonęły czarownice.

         Pomnik został wystawiony ku czci 11 niewinnych kobiet, które straciły życie w 1662 roku jako czarownice. Wszystkie, które przeżyły tortury zostały zabrane na niewielkie wzgórze, gdzie kat je udusił, a następnie spalił ciała.

 

Obelisk w sercu labiryntu

         Właściciel zamku, lord Moncrieff zlecił budowę pomnika już w 2003, by pamięć o tych okrutnych zbrodniach nie uległa zapomnieniu. Ostatecznie został odsłonięty 30 października 2012 roku. Jest to okrągły labirynt o średnicy 33 metrów, który tworzy 2000 drzew. Pośrodku wznosi się filar z piaskowca, na którym zostały wyryte nazwiska skazanych za czary.

 

Pomniki czarownic w Europie

 

Gdzie je znajdziemy? Pomniki czarownic, kamienie oraz tablice, które upamiętniają śmierć zwykłych kobiet znajdziemy w całej Europie. Najwięcej...

Najwięcej pomników i tablic upamiętniających prześladowania rzekomych czarownic znajduje się w Niemczech, Francji, Belgii, Holandii, Wielkiej Brytanii, Szkocji, Włoszech, Czechach, Słowacji, Szwecji, Danii, Austrii, Szwajcarii, a także w Stanach Zjednoczonych. W Polsce, w której stosy płonęły tak samo, jak i w innych częściach Europy mamy pomniki w Gorzowie Wielkopolskim i Czeladzi.

Copyright © Anna Koprowska-Głowacka , Blogger