(...) Wstawał
świt. W ciągu kilku chwil gwiazdy zbladły, niebo pojaśniało i przybrało barwę
bladego błękitu. Wschodzące ponad Andami słońce tysiącem iskier rozświetliło
pokryte wiecznym śniegiem szczyty.
Armia królewska, która już od wielu godzin
posuwała się wolno wzdłuż górskiego grzbietu wydostała się wreszcie na rozległy
stok. Ostatnie, sine pasma mgieł rozerwały się przed nimi niczym zasłona i
nagle oczom znużonych żołnierzy ukazał się niezwykły widok. Z ust wielu spośród
nich wyrwały się okrzyki trwogi i zdumienia. Nisko w dole, po przeciwnej
stronie malowniczej doliny czekały na nich wspaniałe szeregi wojsk
nieprzyjaciela, oparte z jednej strony o niemal prostopadłą ścianę górskiego
zbocza, z drugiej zaś zabezpieczone srebrzystą wstęgą niewielkiej rzeki. Białe
proporce powiewały na wietrze, przypominając stado dzikich ptaków gnieżdżących
się wśród skał. Na tyłach widać było jeszcze zastępy indiańskich wojowników w
barwnych strojach i nakryciach głów przyozdobionych piórami.
Ten nieoczekiwany widok zaniepokoił
Pedra de Valdivia, który ponaglił swego czarnego jak noc rumaka i zbliżył się
do krawędzi stoku. W blasku słonecznych promieni zalśniła zbroja. Ciemne,
wyraziste oczy pułkownika z uwagą zlustrowały wojska przeciwnika. Niemal w tej
samej chwili dołączyli do niego jeszcze dwaj dowódcy: naczelny wódz armii
królewskiej Pedro Alonso de Hinojosa i marszałek Alonso de Alvarado.
- Zajęli doskonałe pozycje.- beznamiętnym
tonem stwierdził Valdivia.
-
I cóż z tego? Nic im to nie pomoże.- odparł Hinojosa zdejmując z głowy hełm i
wycierając ramieniem zroszone potem czoło.- Uderzymy bezpośrednio na główne
siły.
-
Stracimy zbyt wielu ludzi. Don Alonso odniósł pyrrusowe zwycięstwo w starciu
z jedną tylko placówką Pizarra. Tutaj
mamy przed sobą całą jego armię. A wszyscy wiemy, że ci ludzie potrafią walczyć
o każdy kawałek ziemi.
Marszałek skinięciem głowy
potwierdził te słowa. Jego twarz nosiła ślady niedawnej walki nad Rio Abancay,
rana wciąż była świeża i dokuczała niemiłosiernie.
-
Tutaj poprowadzi ich sam Pizarro.- dodał.
-
I cóż z tego? Mówicie tak, jakby moja armia była w jakiejś mierze gorsza od tej
zbieraniny.- prychnął pogardliwie Hinojosa.
-
Czyżby?- na ustach Valdivii pojawił się drwiący uśmiech- To powiedz mi,
dlaczego twoi ludzie kwiczą jak zarzynane świnie na samą myśl o walce z
Pizarrem? Więcej w tej armii młodzików i bakałarzy niźli ludzi zdatnych do
walki.
Twarz dowódcy poczerwieniała z
gniewu, a oczy zabłysły. Już szykował się do ciętej riposty, w której nie
zabrakłoby pewnie rzucanego sobie wzajem słowa „zdrajca”, gdy dostrzegł
zbliżającego się do nich przewodniczącego Trybunału. W obecności królewskiego
przedstawiciela wolał nie ryzykować; pomny, że ma do czynienia z człowiekiem,
który wbrew stwarzanym pozorom nie był tylko łagodnym duchownym.
Tymczasem
Pedro de la Gasca poprawił ciemny płaszcz narzucony na sutannę, by okryć
się przed chłodem poranka. Udał, że nie dostrzega kolejnego konfliktu między
dowódcami. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę z napięcia, jakie panowało w jego
armii.
- Ja zaś modlę się, by oczy samowolnego Pizarra otworzyły się na prawdę i
by poznawszy swój błąd zawierzył królewskiej sprawiedliwości.- stwierdził,
nakreślając w powietrzu znak krzyża nad szeregami wojsk nieprzyjaciela.
Hinojosa i Valdivia wzruszyli
ramionami, tylko Alvarado ze zrozumieniem i cieniem współczucia popatrzył na
bladą, znużoną twarz kapłana. Odpowiedział cicho.
-
Wasza dostojność żywi próżne nadzieje. Gonzalo nie ugnie się, bo jak każdy
rycerz wierzy w swoją misję.
-
Cnotą rycerstwa jest wiara. Bóg otworzy mu oczy i wskaże drogę, którą powinien
pójść. Jestem pewien… wierzę, że zdołamy uniknąć rozlewu krwi. Potrzeba nam
tylko wiary i modlitwy.
-
Tak.- gorzko zadrwił Valdivia- Wiary, że nasi potrafią dotrzymać pola i
modlitwy, by nie uciekli przy pierwszym wystrzale.
-
Brak ci wiary, pułkowniku.
-
Niech waszmość wybaczy, ale zgubiłem ją gdzieś między Chile a Limą.
Przynajmniej tą jej część, która tyczy się Pizarra. Znam go od lat i wiem co
potrafi. Do walki z nim przydałoby się coś więcej poza wiarą w Boga.
-
Bóg pochylał karki większych potęg.- uśmiechnął się łagodnie Gasca wznosząc
oczy ku niebu i śmiało ruszył ku dolinie.
-
On naprawdę wierzy, że Pizarro się opamięta?
-
Taka jego rola.- wzruszył ramionami Hinojosa- Naszym obowiązkiem jest
zarzynanie owieczek, a jego modlitwa o ich zbawienie. Niech każdy z nas robi
to, co potrafi najlepiej. Wolę, żeby się modlił za Pizarra, niż szukał wśród
nas heretyków.